• POETYCKA TWÓRCZOŚĆ NASZYCH UCZNIÓW

        • rok szkolny 2020/2021

          Nasi uczniowie w czasie nauki zdalnej tęskniąc za powrotem do szkolnej ławki
          ułożyli wiesze o naszej "DZIESIĄTCE".

          Zapraszamy do lektury !

           

           

          rok szkolny 2018/2019

          "Nasza Szkoła"

          autor: Antonina Rozum /klasa 1b/

          I miejsce w Szkolnym Konkursie Literackim "50 wierszy na 50-lecie" /kategoria: klasy I-III/

          "Nasza Szkoła"

          autor: Kajetan Jankowski /klasa 1b/

          I miejsce w Szkolnym Konkursie Literackim "50 wierszy na 50-lecie" /kategoria: klasy I-III/

          NASZA SZKOŁA jest wesoła!
          Z jednej strony koleżanka woła…
          Krzyczy, że już dzwonek jest,
          więc na lekcję trzeba biec!
          Na PIĘĆDZIESIĘCIOLECIE
          „DZIESIĄTKI” ten wiersz jest,
          bo nasza szkoła jest „THE BEST”!

           

          Moja Szkoło ukochana,
          Wielbię Ciebie od samego rana.
          Istniejesz już 50 lat
          I wiele mądrych dzieci
          Wypuściłaś już w szeroki świat.

           

          "Tczewska Szkoła"

          autor: Julia Karlińska /klasa 4f/

          I miejsce w Szkolnym Konkursie Literackim "50 wierszy na 50-lecie" /kategoria: klasy IV/

          "Pięćdziesiątka na Dziesiątkę"

          autor: Klaudia Nabakowska /klasa 5a/

          I miejsce w Szkolnym Konkursie Literackim "50 wierszy na 50-lecie" /kategoria: klasy V/

          Szkoła, szkoła już nas woła,
          Ta „Dziesiątka” jest wesoła.
          W „Dziesiąteczce” miłe Panie,
          uśmiech dają na śniadanie.

          W maju święto obchodzimy,
          bo są wielkie urodziny.
          Będzie tort i mnóstwo gości,
          szkoła pięknie nas ugości.
          Któż z nas zgadnie,
          który rok szkoła uczy nas „krok w krok”?
          Już 50 lat minęło,
          wielu uczniów przeminęło:
          są sportowcy i matematycy,
          między nimi też chemicy.
          Wygrywali nagród mnóstwo,
          by w gablotach nie było pusto.
          W tym wszystkim im pomagali,
          nasi nauczyciele wyrozumiali.

          Patronem szkoły Dąbek jest,
          czym zasłynął, czy wiesz?
          Dowódca z niego był wybitny,
          rozsławił Polskę na polu bitwy.
          Do dziś w hymnie o nim śpiewamy
          i z szacunkiem go wspominamy.

          Każdy absolwent wam to dziś powie,
          że w naszej szkole nie ma nudy
          i chętnie się chodzi do tej „budy”!
          Więc nie zwlekaj, uczniu drogi,
          zawitaj w szkoły naszej progi.

          Nasza szkoła ukochana tętni życiem już od rana.
          Głośno, tłoczno, dzwonek huczy – będą dzieci dziś się uczyć.
          Polski, biologia, matematyka – a na zegarze wolno czas tyka…
          Angielskiego też się uczymy i  z naszą Panią dobrze się bawimy.
          Nauczyciele to nasi przyjaciele, pomagają nam tak wiele.
          Nawet w szatni panie miłe, pomagają nam co chwilę.
          W końcu nadszedł przerwy czas, wszyscy śmieją się: ha ha!
          Bawimy się tu i pracujemy oraz nowe przyjaźnie nawiązujemy.
          A w stołówce takie obiadki, że nawet lepsze, niż w domu matki.
          Na boisku szalejemy – może sławę zdobędziemy?
          Szkoła ma wiele  medali i jej się to bardzo chwali.
          Osiągnięcia ma wszelakie, bo uczniowie to mądre dzieciaki.
          Sport, muzyka? Jasna sprawa! Dla nas to nie tylko zabawa!
          Raz wycieczka, raz kartkówka – ciągle łapią nas za słówka.
          W sklepiku szkolnym pyszne bułki sprzedają i do zdrowego jedzenia namawiają.
          Na słabszych i niepełnosprawnych krzywo nikt nie zerka,
          bo oddziały integracyjne u nas to normalka.
          Pięćdziesiąt lat dziś kończymy, lecz wcale się tym nie smucimy.
          Chociaż szkoła stara już, to panuje w niej młody duch.
          Patron nasz z zaświatów zaś zerka – „Gratuluję, piękna cyferka!”
          Wszyscy razem więc przybijmy PIĘĆDZIESIĄTKĘ na „DZIESIĄTKĘ”!

           

          "50 LAT MOJEJ SZKOŁY..."

          autor: Maksymilian Meyer /klasa 6b/

          I miejsce w Szkolnym Konkursie Literackim "50 wierszy na 50-lecie" /kategoria: klasy VI/

          "Jubileusz czas zacząć"

          autor: Kacper Szamp /klasa 8d/

          I miejsce w Szkolnym Konkursie Literackim "50 wierszy na 50-lecie" /kategoria: klasy VII-VIII/

          DROGA MOJA SZKOŁO KOCHANA
          WIDZĘ SIĘ CODZIENNIE Z TOBĄ OD SAMEGO RANA.
          Z WYJĄTKIEM SOBOTY I NIEDZIELI,
          WTEDY WOLNY CZAS NAS DZIELI.

              JESTEŚ POD PATRONATEM PUŁKOWNIKA DĄBKA
              A NUMER TWÓJ TO „DZIESIĄTKA”.
              ULICA TEŻ GODNA POCHWAŁY
              MARIA KONOPNICKA – PODBIŁA LITERACKI ŚWIAT CAŁY.

          UCZĘSZCZAM DO CIEBIE CZĘSTO
           JESTEŚ MĄ MĄDROŚCIĄ, MĄ TWIERDZĄ…
          DZIĘKI ZDOBYWANEJ TU WIEDZY CZĘSTO
          PODBIJĘ ŚWIAT CAŁY, JAK MAESTRO…

              PRÓBUJĘ CIĘ ZACHWYCIĆ SWOIM ODDANIEM,
              ALE JEST TO TRUDNE ZADANIE.
              KONKURSY, KARTKÓWKI, PRACE, SPRAWDZIANY,
              NA CO DZIEŃ SIĘ Z TYM ZMAGAMY.

          GRONO PEDAGOGICZNE WYMAGA,
          PRZYGOTOWUJE NAS DO WIĘKSZYCH ZMAGAŃ.
          ABYŚMY W ŻYCIU WIEDZIELI, CO WAŻNE,
          PRAWDĘ STARA SIĘ NAM PRZEKAZAĆ ROZWAŻNIE.

              JEDYNE, CO BYM ZMIENIŁ W TOBIE,
              TO SKLEPIK SZKOLNY, BY ISKRZYŁO W NIM ZDROWIEM.
              I SALA GIMNASTYCZNA NIECH EWOLUUJE,
          BARDZO TEGO ŻAŁUJĘ,
          ŻE W NASZEJ SZKOLE TO MIEJSCE SIĘ MARNUJE.

          PIĘĆDZIESIĄT LAT MINĘŁO, JAK JEDEN DZIEŃ…
          TY NADAL BŁYSZCZYSZ, A MY PÓJDZIEMY W CIEŃ.
          KUZYN, WUJEK, TATA – WSPOMINAĆ CIEBIE BĘDĄ
          JAK PRZEZ LATY PRZEBYWALI W TWYCH MURACH - KOLEJNO.

              JESZCZE JEDNO SŁOWO Z MEJ STRONY,
               ŻEGNAJ SZKOŁO, OPUSZCZAM CIĘ ZASMUCONY.
              JAKO SZÓSTOKLASISTA PRZEŻYŁEM Z TOBĄ TROCHĘ.
          ZAWSZE W SERCU MOIM BĘDZIESZ BUDZIŁA OTUCHĘ.

           

          Czas spojrzeć na to co było,
          Tyle się wydarzyło, wszystko się zmieniło!
          Całe pokolenia te ściany pamiętają,
          Dla patrona naszego, „Warszawiankę” grają.

          Pułkownik swe życie Ojczyźnie poświęcił,
          30 lat po śmierci, gdy czas tak skręcił,
          Właśnie wtedy ta szkoła powstała
          I na mentora uczniów byłego dowódcę Marynarki wybrała!

          A Dyrektor Bielawski na początku łatwo nie miał,
          Sprzętu brakowało, budynek prawie pusty stał,
          Lekcje na zewnątrz się odbywały,
          O tym wszystkim betonowe bloki opowiadały...

          Ile lat minęło aż do dnia dzisiejszego?
          Teraz jest dobrze, nikt nie pamięta starego.
          Ale gdy cisza jest na korytarzu,
          Wtedy te mury stoją na straży...

          Pamiętać trzeba przeszłość naszą,
          Bo gdy zgasną światła, za szkołę waszą
          Powstaną wszyscy, którzy do niej chodzili,
          Właśnie ci, którzy dla niej życie poświęcili!

          Jubileusz świętować będą chcieli,
          Wtedy takiej sposobności nie mieli
          Niech żyje ta szkoła kolejne 100 lat
          Tak mówić do siebie będą siostra i brat!

          rok szkolny 2015/2016

          "Bursztynek"

          autor: Milena Schleser /klasa 3c/

          III miejsce w V Wojewódzkim Konkursie Poetyckiem "Bursztyn zamknięty w słowach" /kategoria: poezja - klasy I-III/

          "Moc zaklęta w bursztynie"

          autor: Laura Zeglarska /klasa 4a/

          III miejsce w V Wojewódzkim Konkursie Poetyckiem "Bursztyn zamknięty w słowach" /kategoria: poezja - klasy IV - VI/

          Maleńka mrówka przetrwała wiek

          W żywiczych łzach sosny rzucona na brzeg

          Znalazłam zastygłą w miodowym kamyku

          Tę małą istotę na plaży Bałtyku.

           

          Schowałam kamyk nie mówiąc nikomu

          I mrówkę w bursztynie przyniosłam do domu

          Pachnący morzem kamyczek zachowam

          By kiedyś, po latach zamknąć go w słowach.


           

          Dziś wiem, że bursztyn oczy zachwyca

          Nawet ta mała łezka żywicza

          Czy żółty jak słońce, czy ciemny jak chmury

          To najpiękniejszym jest dziełem natury.

          Miliony lat temu zrodzone…

          Złote krople, które z drzew spłynęły -

          Zahartowane i uszlachetnione przez czas,

          A Po to, aby cieszyć ogrom ludzkich mas.

          Bursztyny...

          Teraz nad brzegiem morza podziwiane,

          Wśród piasku i muszelek poszukiwane,

          Błyszczące jak słoneczne promienie,

          Piękniejsze od gwiazd jest jantaru lśnienie.

          Bursztyny…

          Gdy je odnajdziesz, świat nagle się zmienia,

          Znikają szarości, smutki, nie ma już cienia!

          Złoty blask cię otuli, zapach ambry twe zmysły wypełni.

          Uwierzysz, że każde marzenie się spełni.

          Bursztyny…

           

          "Spacer"

          autor: Marika Maliszewska /klasa 5a/

          II miejsce w VIII Festiwalu Twórczości Kociewskiej im. Romana Landowskiego /kategoria: juwenilia literackie - poezja/

          "Kolorowy Świat Marzeń"

          autor: Dobrawa Stępień /klasa 5e/

          I miejsce w III Powiatowym Konkursie Poetyckim "Radość pisania"

          Wschód słońca –
          Mogę patrzeć na rzekę bez końca.
          Kilka promieni błyśnień
          Oświetla most na Wiśle, wieżę ciśnień.

          Przez stary park idziemy w niedzielnym zgiełku
          Na słoneczny bulwar.
          Nad wiślaną wstęgą żelazny most,
          Smukłe jak baletnice tańczą wieże kościoła
          To moje miasto, gród pradawny.
          Tu rodzimy się, kochamy, umieramy.

          Siedzę sobie zamyślona

          Wspomnieniami otulona.

          Patrzę w okno, gdzie dzień wstaje

          I marzenia kolorowe prosto w serce me podaje:

          Niebo widzę kolorowe,

          Już schyliło ku mnie głowę

          I rzuciło gwiazdę złotą,

          Którą chwytam niczym piłkę

          I do piersi czule tulę.

          Dużo marzeń z niej wysnuję.

          Potem przyszło do mnie słońce,

          Z tęczy dała mi po wstążce

          I uwiło z kwiatów wianek.

          Przetańczyło cały ranek.

          A ja tulę me marzenia,

          Chronię je od utracenia.

          A w południe deszczu krople

          Spadły tuż pod moim oknem.

          Wszystkie szybko pozbierałam

          I na nitkę nawlekałam.

          Założyłam je na szyję,

          Dzięki nim szczęśliwie żyję.

          Wreszcie mrok się cicho skrada,

          W kącie usiadł, opowiada,

          Jak noc pięknie się ubrała,

          w złotych gwiazdach świeci cała,

          mruga okiem do księżyca

          i zadziwia, i zachwyca.

          Siedzę cicho. Dzień odchodzi.

          Dobrze będzie. Nic nie szkodzi.

          Ale nagle wszystko znika,

          nie ma słońca i księżyca.

          Czy to wszystko mi się śniło?

          Nie, w marzeniach moich było?

          rok szkolny 2014/2015

          "Mały paw"

          autor: Aneta Paderewska /klasa 4a/

          laureatka XXXI Międzynarodowego Konkursu Literackiej Twórczości Dzieci i Młodzieży im. Wandy Chotomskiej

           

          Mały paw szedł za swoim tatą po łące i patrzył z podziwem na jego długi błyszczący w słońcu ogon.

          -Pewnego dnia ja też będę miał taki ogon - pomyślał rozmarzony.

          Jego tata zatrzymał się i rozwinął wspaniały wachlarz piór, który mienił się tysiącem kolorowych oczek.

          -Brawo- krzyknął zachwycony mały paw.

          -Dziękuję- uśmiechnął się tata.

          Mały paw z uczuciem zazdrości odszedł do swoich przyjaciół.

          -Mały pawiu, chodź i pobaw się z nami! - zawołali przyjaciele, gdy go zobaczyli.

          Ale mały paw był zamyślony.

          -Czy widzieliście mojego tatę? Któregoś dnia ja też będę miał taki wspaniały ogon.

          -Tak, widzieliśmy- odparł mały niecierpliwie mały jelonek – A teraz chodź i pobaw się z nami!

          Mały paw nie odpowiedział. Był zbyt zajęty podziwianiem swojego odbicia w wodzie.

          -Czy pobawisz się z nami w chowanego, mały pawiu? - zapytała małpka.

          -W chowanego? –zapytał mały paw, po czym odrzekł -Tak, chętnie. Ale kiedy dorosnę, już nie będę mógł się bawić w chowanego. Nie zdołam nigdzie się ukryć ze swoim wspaniałym ogonem.

          Przyjaciele spojrzeli po sobie.

          -A może pobawimy się w króla? - zapytał mały nosorożec.

          -Pod warunkiem, że ja będę królem - odparł mały paw - Tylko ktoś z takim wspaniałym ogonem może być królem!

          Przez cały dzień mały paw bez końca mówił o pięknym ogonie, który kiedyś będzie miał.

          -Nikt z was nie będzie miał takiego ogona - chwalił się.

          -Ja będę miał rogi - pochwalił się mały jelonek.

          -A ja brodę - rzekła mała małpka.

          -A ja będę miał duży róg - ucieszył się nosorożec.

          Mały paw dumnie podniósł głowę.

          -Ale nigdy nie będziecie błyszczeć ani wyglądać jak tęcza! - odparł.

          Następnego ranka mały paw poszedł na spotkanie z przyjaciółmi.

          -Cześć jelonku – powiedział - Czy chciałbyś się pobawić?

          -Nie dzisiaj- odpowiedział jelonek - Jestem bardzo zajęty.

          Mały nosorożec był również zajęty, podobnie jak małpka. Mały paw poszedł do domu i spędził całe popołudnie, strosząc ogonek i przechadzając się tam i z powrotem.

          Przez kilka następnych dni przyjaciele małego pawia nie mieli czasu na zabawę. Mały paw zaczął się czuć samotny.

          -Co się stało? - zapytała mama pawia.

          -Moi przyjaciele nie mają czasu, żeby się ze mną pobawić - odpowiedział mały paw.

          -To zabawne - powiedziała mama pawia - Widziałam, że wszyscy bawią się w sadzawce.

          Mały paw pobiegł do sadzawki. To była prawda. Przyjaciele bawili się bez niego!

          Smutno zwiesił głowę i poczłapał w stronę domu. Na drodze zauważył leżące na ziemi pawie pióro. A potem znalazł jeszcze jedno... i jeszcze jedno. Te ślady prowadziły prosto do taty!

          -Tato!- krzyknął mały paw - Co się stało z twoim ogonem? On zniknął!

          W miejscu gdzie niegdyś dumnie błyszczał wielki wspaniały ogon, teraz smętnie zwisało zaledwie kilka piórek!

          -Pióra z ogona wypadają pod koniec lata - wyjaśnił tata - a później wyrastają nowe.

          -I nie czujesz się brzydki? - zapytał mały paw

          -Nie masz ochoty schować się przed wszystkimi?

          -Oczywiście, że nie! - roześmiał się tata.

          -Jestem zawsze dumny jak paw - bez względu na to, czy mam kolorowy ogon czy nie!

          Spojrzał z uwagą na synka.

          -Jesteśmy prawdziwymi szczęściarzami, mamy piękne pióra, ale wygląd to nie wszystko. O wiele ważniejsi są przyjaciele i rodzina!

          Mały paw zamyślił się i poszedł, by poszukać przyjaciół.

          -Mojemu tacie wypadły pióra z ogona - powiedział im.

          -To okropne! - stwierdził mały nosorożec.

          -Tak naprawdę to nic takiego- wyjaśnił mały paw - Odrosną znowu na wiosnę. To tylko pióra.

          Mały paw nieśmiało spojrzał w stronę przyjaciół.

          -Proszę, czy mogę się z wami pobawić? - zapytał.

          Wszyscy się uśmiechnęli.

          -Oczywiście! - krzyknęła mała małpka.

          Przyjaciele razem pobiegli do lasu i świetnie się bawili.

          rok szkolny 2013/2014

          "Chlebek"

          autor: Julia Grzybek /klasa 6c/

          praca z projektu edukacyjnego "Nasz chleb powszedni"

          "Chleb"

          autor: Agata Szulc /klasa 6c/

          praca z projektu edukacyjnego "Nasz chleb powszedni"
          Wszyscy chlebek pyszny lubimy,
          szczególnie kiedy bardzo świeży kupimy.
          Chlebek można z szynką sobie zjeść,
          czasem nawet nie jeden, ale może z sześć.

          Lecz pamiętajmy, aby chlebek szanować,
          bo piekarz się musi przy nim dużo napracować.
          Nie wyrzucajmy więc chleba,
          bo każdemu do jedzenia go potrzeba.

          Chleb już od wieków wypiekamy
          Bo pieczywo bardzo kochamy
          Piekarz wstaje rano,
          Piec mu już nagrzano
          Upiecze smaczny chleb rumiany.

           

          "Chleb"

          autor: Aleksandra Gołuńska /klasa 6c/

          II miejsce w Klasowym Konkursie Poetyckim w ramach projektu edukacyjnego "Nasz chleb powszedni"

          "Chleb"

          autor: Aleksandra Kamińska /klasa 6c/

          praca z projektu edukacyjnego "Nasz chleb powszedni"

          Szanuj
          Chleb, po który sięgasz co rano,
          Jak go przed wiekami brano;
          Chleb, który od początków swego istnienia
          Uczucie radości budzi;
          Chleb, co w kamień się zamienia
          W rękach chciwych ludzi;
          Chleb, co złotem jest dla głodnego
          Niech będzie relikwią dla sytego.
          Szanuj
          Swój chleb mądry człowieku
          Abyś mógł co dzień go maczać w mleku.
          Chleb to nie tylko pożywienie, chleb jest dla nas życiem
          I nikomu nie skojarzy się z przytyciem.
          Bo to tylko mąka, drożdże i woda,
          Więc każdemu zdrowia doda.
          Tyle jest rodzajów chleba,
          Staropolski, wiejski, dyniowy
          Lecz ja najbardziej lubię razowy.
          Razowy – tradycyjny,
          Najbardziej komercyjny.
          Do sera wyśmienicie pasuje,
          Z dżemem dobrze się komponuje.
          To jest ulubiony chleb mój,
          A jaki jest Twój?

           

          "Święta Maria"

          autor: p. Maria Jasionowska /n-l j. polskiego/

          praca z projektu edukacyjnego "Święci - lubię to"

          "Wybredny"

          autor: Aleksandra Tomasik /klasa 6c/

          I miejsce w Klasowym Konkursie Poetyckim w ramach projektu edukacyjnego "Nasz chleb powszedni"

          Marii noszę imię sławne,
          Która jest patronką uczniów.
          Stąd me czyny niepoprawne,
          kiedy karcę szkolnych trutniów.

          Jak z Magdali ma patronka,
          Chcę Chrystusa uczniem zostać.
          Za nim iść jak na postronkach.
          Wszystkim trudom życia sprostać.

          Pewien pan z Zakopanego,
          nie lubił chleba razowego.
          Został więc piekarzem,
          choć miał być lekarzem,
          by upiec sobie coś innego.

           

          "Święta Julia"

          autor: Julia Kaffka /klasa 6c/

          praca z projektu edukacyjnego "Święci - lubię to"

          "Notatka z pamiętnika"

          autor: Filip Maliszewski /klasa 6c/

          III miejsce w VI Kociewskim Konkursie Literackim im. Romana Landowskiego

          /kategoria: juwenilia literackie/

          Julia to imię które posiadam.
          Od każdej „Julki” pokory wymagam,
          Bo święta Julia z Kartaginy,
          Zawsze przyznaje się do popełnionej winy.

          Gdy miała około lat dwunastu,
          Do niewoli została sprzedana
          Po prostu- rodzina ją wydała.
          Przejął ją kupiec Euzebiusz-
          Łowca zaginionych dusz.

          Namawiał on Julię do apostazji
          Jednak nie przyjęła ona jego fantazji.
          Dalej twardo stała przy swoim

          Podróżując razem z Euzebiuszem
          Nie była trzymana pod kluczem.
          Na brzegu północnej Korsyki
          Nie pozwolono jej na żadne wybryki.

          Odbywało się tam święto pogańskie,
          Między innymi dziwne obrzędy szatańskie.
          Święta Julia udziału odmówiła,
          Wcale hańbą się przy tym nie okryła.

          Jednak poganie- okrutni ludzie
          Nie pozostawali w trudzie,
          Torturowana była Julia święta,
          Wyrwane włosy, obcięte piersi-
          Smutna jest jej twarz dziewczęca.

          Euzebiusz bronić ją próbował,
          Lecz swego zadanie nie wykonał,
          Pagonów nie przekonał.

          Święta Julia ukrzyżowana została-
          Z martwych nigdy nie powstała.

          Kiedy, byłem eszcze bajtlem,
          a mój dziad bryfkarzem.
          Codziennie z Bartkiem
          braliśmy fusbalę i na
          naszych zwinnych szpyrach
          chwatko biegliśmy na boisko.

          Aż tu pewnego razu
          wielki wąwóz wykopali...

          Bartek to był sztangalija
          i w swoich nowiutkich kojlerach
          zwinnie przeskoczył wąwóz.

          Jednak jam był karzeł,
          a gdybym pobrudził buksy...
          Oj, to moja mamka, by mi tak naklepała...

          Wianc żam postanowił iść naokoło,
          ale tam był las i  to taki straszny...
          Pśyrwy Bartek mi opowiadał, że tam potwory mieszkają.

          Tak, w te bujdy wierzyłem, że nagle mi się mi się pisiu zachciało,
          a sznurki mi się na cichobiegach rozwiązały.
          Wianc począłem biec, przez pola i łąki niczym
          fuks, o psy obaczył.

          Przez krzaki się przedarłem,
          do guliku wpadłem,
          ale gdy do mej chałupy dotarłem...

          Oj, oj smródnia aż do
          dzisiaj boli.

          A morał z tego taki: Pomyśl
          dwa razy, zanim coś zrobisz.

           

          "Święty Wojciech"

          autor: Wojciech Włodarczyk /klasa 6c/

          praca nagrodzona w Konkursie Literackim "Święci - lubię to"

          "Święta Aleksandra"

          autor: Aleksandra Tomasik /klasa 6c/

          praca z projektu edukacyjnego "Święci - lubię to"
          Święty Wojciech, którego mam imię
          urodził się w możnej rodzinie.
          Poszedł za Bogiem, został biskupem
          Chrystianizował Prusów z trudem.

          Lecz Prusy nie chciały wierzyć w Boga
          i Wojciecha spotkała śmierć sroga.
          Zabili Wojciecha, przez kamienie
          i Prusów opętały szatańskie cienie.

             Chrobry wykupił ciało Wojciecha
          i biskupa spotkała pociecha.
          W Polsce są jego relikwie i życie
          na Drzwiach Gnieźnieńskich ukryte.

          Aleksander jest na świecie wiele,
          każda z nich wyjątkowo piękna.
          Jednak na ich wszystkich czele,
          stoi pewna znana święta.

          Aleksandra ta dziewica,
          z dawnej Ancyry pochodziła.
          Była z niej męczennica,
          za to, że się do Boga modliła.
               
          Artemidzie pokłonu nie oddała.
          Ateny nigdy nie uznała.
          Przez to kary srogiej doznała
          w bagnach utopiona została.

          Przez Pogan była zmuszana,
          lecz swej wiary się nie wyrzekła.
          Bogu była oddana,
          dlatego została święta.

           

          "Gryf"

          autor: Aleksandra Gołuńska /klasa 6c/

          wyróżnienie w VI Kociewskim Konkursie Literackim im. Romana Landowskiego

          /kategoria: juwenilia literackie/

          "Święta Aleksandra"

          autor: Aleksandra Gołuńska /klasa 6c/

          praca nagrodzona w Konkursie Literackim "Święci - lubię to"

          Dawno, dawno temu,
          Przed wiekami dalekiemi,
          Bestyje okrutne
          Wew grodu lubiszewskiego
          Ostępach borów mieszkieli.
          Bydło a owce i konie
          Pożerane byli,
          A strach wobec bestyj
          Co dzień knapy mieli.
          Razu pewnego,
          Dnia słonecznego,
          Sambor i Mechtylda
          Raczyli na spacer zabrać Zwinisławę.
          Beztroskie dziecię,
          Dwuletnie kwiecię,
          Nagle wzleciało ku niebu
          W szponach ptaszyska porwóne.
          Ludzkość patrzela wystraszóna
          Jak od Rzeki Świętyj Leniwkiy
          Niby ptak, niby lew nadlatuje,
          Za zmorą w pogoni rusza,
          Sępa śmiertelnie rani,
          Że ten w nurty Wisłoki ląduje.
          Dziecię całe obejmuje,
          I zdrowe w ramiona matki oddaje.
          Gród Samborowy wdzięczny,
          Para książęca miła,
          A żadna z bestyj ‘uż nie wróciła.
          Na symbol orłolwa ludzkość wybrała,
          W monetach i herbie jego postać przetrwała.
          Aleksandra święta a Galacji pochodziła,
          I męczeńskiej śmierci wrota uchyliła.
          Dlaczego taka śmierć  ją spotkała?
          Otóż wam powiem, co przeżywała.

          Ona Jezusa bardzo kochała.
          O swoją wiarę starannie dbała.
          Więc odmówiła, nie chcąc iść wcale
          W pogańskiej procesji ku bożków chwale.

          Poganie zmusić ją chcieli okrutnie,
          Aby wiary się wyparła absolutnie.
          Lecz święta stanowczo odmawiała,
          I przy swoim zdaniu wciąż obstawała.

          I prześladowcy  do aresztu  ją  wzięli,
          W zimnej i mrocznej zamknęli celi.
          Dali jej tortur ostry posmak,
          Że nie ocalał najmniejszy kosmyk.

          Utopiona została w bagnie głębokim,
          I trafiła do Boga w niebie szerokim.
          Zapamiętajcie, proszę o Aleksandrze z Galacji,
          Że co do Boga zawsze obstawała przy swojej racji.

           

          rok szkolny 2012/2013

          "Sześciolatki - zuch pierwszaki"

          autor: Igor Politowski

          klasa 1b

          wyróżnienie na szczeblu wojewódzkim w Ogólnopolskim Konkursie Ministra Edukacji Narodowej "Mam 6 lat"

          "Niezwykły dar"

          autorka: pani H. B.

          n-l języka polskiego

          nagroda w Szkolnym Konkursie Literackim "Strofy o chlebie"

          "..."

          autorka: pani Grażyna Giełdon

          n-l nauczania zintegrowanego

          nagroda w Szkolnym Konkursie Literackim "Strofy o chlebie"

          Idę z dumą dziś do szkoły,

          to dziś będzie dzień wesoły.

          W szkole nigdy się nie nudzę,

          bo literek się nauczę.

          Alfabecik cały znamy,

          pisać , liczyć uwielbiamy.

          Dodać , odjąć to rzecz prosta

          każdy sześciolatek pozna.

          Lubię czytać i rysować

          czasem szlaczki kolorować.

          Cztery pory roku mamy

          i przyrodzie pomagamy.

          Ziemia nasza jest okrągła,

          słońce na nią dziś spogląda.

          Bezpieczeństwo to podstawa

          i maniery wielka sprawa.

          W szkole wszyscy o nas dbają

          i radośnie nas witają.

          A więc :

          Sześciolatku mój kochany,

          wprowadź w życie nowe zmiany.

          Pierwsza klasa nic strasznego

          i dostępna dla każdego.

          Morał wiersza jest tu taki :

          SZEŚCIOLATKI ZUCH PIERWSZAKI !!!

          Bochen trudu zoranych rąk rolnika,
          Pajda ziaren, deszczu, słońca, ziemi,
          Lepka masa wkładana w otchłań piekarnika,
          Kromka niezwykłej powszedniości z bliska,
          Kęsy sytości…
          Okruchy codzienności…

          Kochany
          trzymany w ciepłych dłoniach chleb pszenny
          radośnie w słońcu, w deszczu – promienni…
          I dobrze się wiedzie tej chwili jednej
          i tym chwilom wielu

          Na stole chleb razowy, ciemny
          i moja dusza ciemna, bo nie ma ciebie
          za to tęsknota już czerstwa, daremna?

          Jeszcze powróci ziarna obfitość
          w bochenku świeżym
          firanka się poruszy wiosny powiewem
          a nasze serca głodne staną się syte

           

          "Powszedni życia smak"

          autorka: Nikola Malinowska

          klasa 5a

          I miejsce w Szkolnym Konkursie Literackim "Strofy o chlebie"

          "Piekarz"

          autorka: Natalia Wera

          klasa 6c

          II miejsce w Szkolnym Konkursie Literackim "Strofy o chlebie"

          "Chleb"

          autorka: Natalia Wera

          klasa 6c

          II miejsce w Szkolnym Konkursie Literackim "Strofy o chlebie"

          "Chleb"

          autorka: Magda Wójcik

          klasa 4d

          III miejsce w Szkolnym Konkursie Literackim "Strofy o chlebie"

          Wysoko nad polem skowronek
          żytnią niesie pleśń
          Pachnie sianokosem, świeżym chlebem-
          smacznie będzie jeść!

          Nie może na stole go zabraknąć!
          Nikt nie powinien go dziś łaknąć!
          Chrupiąca skórka w kolorze słońca-
          Zajadaj z uśmiechem …  bez końca!

          Miłość, bezpieczeństwo, szczęście
          Tym wszystkim jest zwykły chleb powszedni,
          a może znaczy jeszcze więcej

          Gdy do drzwi zapuka ktoś,
          nie pytaj, kim jest gość –
          podziel się kromką chleba –
          podziel się życiem – bo tak trzeba!

          Mąkę miesza tak zawzięcie,
          bolą go od tego ręce.
          Wsuwa ciasto w formach długich,
          niczym na złotych polach pługi.
          Piec się wnet zamyka gorący,
          zapach się z niego rozchodzi wrzący.
          Czerwienią się bochny i bochenki,
          by potem zasiąść obok kuchenki.
          Wśród piekarzy zasłynęło
          to wielkie kulinarne dzieło.
          „Tak wyborne, że nikt nie wierzy!”
          mówią w telewizji zachwyceni spikerzy.
          Uśmiechnięci od ucha do ucha
          zajadają kawał zbożowego „racucha”.
          Może to się okazało zmyłką,
          bo to zwykły chleb jest … tylko?
          Czym jest, to dzięki czemu żyjesz?
          Chcesz więcej, kiedy pierwszy kawałek zjesz.
          Często babcia Go u ciebie piecze,
          Kiedy zbierasz na polu mlecze.
          Wtedy ktoś do ciebie woła:
          Czy pozbierasz w koszyk zioła?
          Prosisz babunię o trochę chleba
          I już biegniesz, po co trzeba.
          Łany zbóż wietrzykiem głaskane,
          W słońcu i deszczu kąpieli.
          Gdy pora jest właściwa
          I czas ku temu przyjdzie,
          Byśmy zawsze na stole bochen chleba mieli.

           

          "Tczew moje miasto"

          autor: Paweł Tumialis

          klasa 6c

          wyróżnienie w V Kociewskim Konkursie Literackim im. Romana Landowskiego

          /kategoria: juwenilia literackie - poezja/

          "Legenda Tczewska"

          autor: Michał Grodź

          klasa 4c

          I miejsce w V Kociewskim Konkursie Literackim im. Romana Landowskiego

          /kategoria: juwenilia literackie - proza/

          Tczew to moja ojcowizna.
          Historia przodków, krew i blizna.
          Wisła, pagórki, lasy, jeziora.
          Moje miasto stary, gród Sambora.

          Na rynku dzwonnica fary króluje.
          Z nią kamienica Forstera sąsiaduje.
          Stąd także Ciechowski pochodzi.
          Most wieżami turystów uwodzi.

          Zapraszam wszystkich do nas, do Tczewa.
          Tu Ziemia Kociewska uroki rozsiewa.
          Piękna przyroda, historia bogata.
          Nie znudzi się mama, syn, córka i tata.

               Dawno, dawno temu w Tczewie na ziemi Kociewskiej, odbywał się jarmark. Na gwarnym rynku, w dzień targowy sprzedawcy zachwalali swoje towary. Świeże bułeczki, kolorowe chusty, warzywa i zboża. Niezwykły jazgot głosów przekupek, wozów, sprzedawanych zwierząt, zlewały się w codzienność miejsca w sercu miasta, zwanego rynkiem.

          Bywali tam biedni i bogaci. Wszyscy ulegali urokowi różnorodności towarów i cieszyli się z możliwości spotykania starych i poznawania nowych znajomych.

          Pewnego dnia, gdy zegar na wieży kościelnej wybijał leniwie dziesiątą, przez tłum gawędzi przeszła wieść, iż do miasta zawitali kupcy z dalekiego kraju, trudniący się handlem kosztownymi i drogocennymi tkaninami. Plotka głosiła, że nowoprzybyli zakupili już jedną z kamieniczek, w której mają zamiar zamieszkać.

          Upłynęło parę tygodni, zasłyszane opowieści się potwierdziły. Mieszczanie podziwiali kupców bławatnych za wyszukany gust i niespotykaną elegancję sprowadzanych przez nich tkanin. Niestety ceny były chytrze podwyższane. Wszyscy ceniący się tczewianie, chcący zaznaczyć swoją pozycję w społeczności, zabiegali o coraz to nowsze i wyszukane szaty. Wielkie bogactwo i wizja nieskończonych możliwości pojawiła się przed oczami właścicieli pożądanego towaru. Niebawem z chęci rychłego zysku, niecierpliwi sprzedawcy zaczęli oszukiwać, skracając długość metra.

          W czasach, w których rzecz miała miejsce, wyznacznikiem metra była długość odmierzona na metalowej sztabie zamieszczona na ścianie ratusza miejskiego. Tczew nie posiadał powyższego odnośnika, który byłby dostępny dla wszystkich. Kupcy zapewniali, iż są godni zaufania, ponieważ miarę metra zdjęli ze słynnego wzorca umieszczonego na ścianie ratusza w Chełmnie nad Wisłą, koło Torunia.

          Pewnego razu, zamożny szlachcic pragnął wydać córkę za mąż. Większą część majątku chciał przeznaczyć na zakup posagu, który miały stanowić kosztowne tkaniny. O zamiarach bogacza huczało całe miasto. Wszyscy wiedzieli, że skarby w niezwykły i tajemniczy sposób pojawiły się w tej rodzinie. Chodziły słuchy, że pan wszedł w konszachty z siłami nieczystymi. Podobno w zamian za duszę, diabeł miał strzec wszystkich interesów wielmoży przed oszustami. Szlachcic zakupił po cztery bele najdroższego materiału na każdą porę roku, tak aby jego córka odziewała się w szaty stosowne do pogody i klimatu.

           

          "Skąd choinka na naszym stroju?"

          autorka: Zuzanna Niedziałkowska

          klasa 5c

          wyróżnienie w V Kociewskim Konkursie Literackim im. Romana Landowskiego

          /kategoria: juwenilia literackie - proza/

             Dawno, dawno temu w Tczewie pewien ośmioletni chłopiec znalazł w lesie malutką sosenkę. Spodobała mu się bardzo, więc wykopał ją starannie, tak, aby nie zniszczyć korzonków.
             Gdy zaniósł drzewko do domu, od razu wsadził je do ziemi w płócieniu, podlał i przez 15 minut obserwował. Sosenka ani drgnęła, nie rosła. Chłopiec zmartwił się tym i pomyślał sobie, że roślinka obraziła się na niego, bo zabrał ja z lasu. Było jednak całkiem inaczej. Sosenka w lesie nie mogła rosnąć, ponieważ gdy jej korzenie się rozrastały, wplątywała się w nie kamienie.
             Chłopiec położył się spać, a gdy następnego dnia wstał, oczom nie wierzył! Sosna miała około 35 metrów wysokości. Ubrał się, wybiegł na podwórko, obejrzał drzewo z każdej strony, rozejrzał się i zawołał mamę.
             - Mamo, czy nie widziałaś mojej sosenki, którą wczoraj przyniosłem z lasu?
             - Tu jest! – powiedziała mama. – To duże drzewo. Przecież nawet tata i ja nie dalibyśmy rady wsadzić tego pięknego drzewa. To jest twoja sosna.
             Chłopiec nie mógł w to uwierzyć. Nagle rozległy się ciche kroki sąsiada, który z niedowierzaniem patrzał na dorodną roślinę. Podszedł do mamy chłopca i zapytał:
             - Skąd to się u was wzięło???
             - Z lasu przyniosłem. – powiedział chłopak.
             - Ccc…cc…co??? Jak to? Przecież wczoraj tego nie było.
             - Czary! – odpowiedziała z uśmieszkiem mama.
             Jak wiadomo, wieści szybko się rozchodzą, więc za tydzień całe miasto huczało, za miesiąc całe Kociewie już mówiło o tym niesamowitym zdarzeniu.
             Tak oto wprowadzono choinkę do naszego kociewskiego stroju.

           

          "Kociewiaczka"

          autorka: Julia Kaffka

          klasa 5c

          I miejsce w V Kociewskim Konkursie Literackim im. Romana Landowskiego

          /kategoria: juwenilia literackie - poezja/

          "Spacer po Tczewie"

          autorka: Aleksandra Gołuńska

          klasa 5c

          II miejsce w V Kociewskim Konkursie Literackim im. Romana Landowskiego

          /kategoria: juwenilia literackie - poezja/

          "Nostalgia"

          autor: Filip Maliszewski

          klasa 5c

          III miejsce w V Kociewskim Konkursie Literackim im. Romana Landowskiego

          /kategoria: juwenilia literackie - poezja/

          Po tryfciku chwatko biegnie Kociewiaczka,

          W koszyku na szuńdzie przesyłka czeka

          Dla pewnego biednego człeka.

          Trusiek czmycha koło swego,

          Jednak ona nie widzi tego,

          -Jeno nie zapomnieć!

          W kółko to powtarza,

          Bo oprócz przesyłki coś ważnego się nadarza

          i przekazać musi ów nowinę.

          Łatwo to rozpoznać po Kociewiaczki minie!

          Nie faksowanie jej teraz w głowie!

          Ot, co! Zadanie ważne ma,

          Każdy jej to powie,

          Jednak tylko zaczęła sobie frantówkować,

          A zapomniała, co ma ważnego zakomunikować!

          Aż tu nagle zza jagilji wyłania się sarenka,

          I podpowiada, gdzie ma iść nasza bohaterka.

          Dotarła na miejsce, wiadomość przekazała,

          I nazat wraca, hładko, na swych silnych gyrach,

          Bo z tą sarenką, najrzyć się zdążyła.

          Tak powiastka się kończy,

          A wszyscy są w humorze skowrończym.

          Na wzgórzu nad Wisłą

          Krajobraz się wyłania –

          Panorama Tczewa –

          Mego miasta i kochania.

          Przystanęłam na Moscie,

          Cieszę oczy ulicami,

          Które biegną pod górę, aby

          W poczciwą starówkę

          Wtulić się miejscami.

          Cieszę uszy melodią

          Hejnału i biciem serc

          Tych, co go ukochali.

          Historia ze wszystkim, co nowe,

          Ramię w ramię dumnie

          Jak gryf pierś prężyć umie.

          Ale… starego Wiatraka

          Dojrzeć stąd nie zdołam.

          Gdzieś się schował staruszek,

          Więc w jego samotność wołam!

          Już go nikt nie odwiedzi?

          Już nikomu niepotrzebny?

          Stary Wiatrak, stary kolega,

          Stoi na straży bezimienny.

          W Tczewie pod ratuszem

          stoi smutny mężczyzna.

          Gra na katarynce i śpiewa co noc:

          - O Samborze, mój stary druhu.

          Co wyrosło z twoich dzieci?

          - Wszystkie to plugocze,

          przecież dobrze wiesz.

          Krypkują, ladrują i kradną.

          Kociewia nie znają i języka.

          Z oka starca wypłynęła łza…

          - Jestem chory, a znasz przysłowie:

          „Chto kaszle i ziywa, tyn sin śmniyrci spodziewa”.

          Starzec zniknął, a kwiaty zwiędły

          i liście z drzew opadły.

          Cały Tczew pogrążył się w smutku,

          lecz nadal czeka

          z nadzieją na lepsze czasy.
           

          rok szkolny 2011/2012

          dyktando

          „Moja dziupla, nora, gniazdo - zajrzyj tu!”

          autorka: Julia Hasse

          klasa 6c

          I miejsce w Miejskim Konkursie "Przyrodnicze zmagania z ortografią"

          dyktando

          „Moja dziupla, nora, gniazdo - zajrzyj tu!”

          autorka: Izabela Muszyńska

          klasa 4d

          III miejsce w Miejskim Konkursie "Przyrodnicze zmagania z ortografią"

              W pewnej krainie gdzie kiedyś być może było morze, a może morza nie było i jest bór, a w tym borze – o Boże! - rzeczy niestworzone dzieją się. Zajrzawszy tam niechybnie ukradkiem, przedziwną historię ujrzałam. Z dziupli swej dzięcioł wystawiwszy dziób przepiękny spoglądał na poczynania krzykliwego strzyżyka , który zachwycał się nad cudnym gniazdem. Wtem przenikliwy hałas spłoszył strachliwą ptaszynę. Subtelnym, bezpiecznym i przytulnym schronieniem dla przerażonego strzyżyka okazała się opuszczona przez ryżawego liska – Chytruska nora. Przyczyną zaistniałej, przerażającej sytuacji okazało się przerzucanie chrustu przez leśniczego Dąbrowę. Leśniczy był wielkim przyjacielem i stróżem praworządności  w borze, dlatego z jego strony nie zaistniało żadne niebezpieczeństwo w stosunku do mieszkańców okolicy. Strzyżyk, przekonawszy się o braku zagrożenia, oddalił się ukradkiem do swojego gniazda, gdzie znalazł ukojenie dla zszarganych nerwów. Zszokowany dzięcioł stał jak zahipnotyzowany, a pióropusz na jego głowie wyglądał niczym chorągiewka na halnym wietrze. Stan hipnozy tudzież hibernacji, w jakim się znalazł minął jednak szybko i zdziwiony drążyciel schował się w swojej dziupli.  Upewniwszy się, że w borze gdzie kiedyś może było morze, wszystko jest w należytym porządku, poszłam nad morze, które kiedyś być może było w borze.

          Pewnego dnia pani bóbr z rodziną zaprosiła do swojej nory – znajdującej się nad brzegiem rzeki – rodzinę królików na uroczysty obiad. Na tę okazję przygotowała dla swych pociech przepiękne sweterki z różowej włóczki. Nie zapomniała także odkurzyć dywanów oraz zetrzeć brudu z półek. Poprosiła synka o wyrzucenie śmieci, wcześniej posegregowanych. Dzieci bobrów i królików lubiły bawić się żołędziami i , z których robiły żołędziowe ludki przyozdobione jarzębiną.

                          W przeddzień obiadu pani bóbr poszła do sklepu, aby kupić wszystkie brakujące produkty. Zawiązała chustkę na głowę i wzięła ze sobą siatkę ekologiczną, wielokrotnego użytku.  W sklepie spożywczym zaopatrzyła się w: herbatę, chleb, sok żurawinowy, miód, sól, cukier oraz przysmak swych gości – marchewkę. Nie zapomniała także o jeżynach, orzechach i cukierkach. Poszła jeszcze po kilka drobiazgów dla dzieci, ponieważ pomyślała, że zorganizuje dla nich zawody przyrodnicze. Wśród wielu różnych przedmiotów ujrzała odznaki harcerskie oraz żółte piórniki wyposażone w ołówki i długopisy, które postanowiła wziąć. Jej uwagę zwróciły książeczki o przygodach żółwia i zasadach ortografii – je również włożyła do koszyka.

                          Obiad zwierząt i zawody przebiegły pomyślnie. Wszystkim dopisywał humor. Dzieci przeżyły niesamowitą przygodę, ponieważ napotkały podczas zabawy sąsiadów bobrów – piżmaki, dziuplę dzikich pszczół, rodzinę wiewiórek pielącą grządki w ogródku i niedźwiedzia Józka, z którym się zaprzyjaźniły.

           

          "Lato"

          autorka: Aleksandra Gołuńska

          klasa 4c

          wyróżnienie w XXVIII Konkursie Literackim Twórczości Dzieci i Młodzieży Gimnazjalnej

          "Baśń o chlebie"

          autor: Paweł Pioch

          klasa 4c

          II miejsce w Międzyszkolnym Konkursie Literackim "I ty możesz napisać baśń"

          Spójrzcie! Lato idzie do nas!

          Usiany kurkami już cały las!

           Zielone jabłko na drzewie się rodzi,

          A dumna pałka w jeziorze brodzi.

           

          Spójrzcie! Jak pięknie wokół!

          Właśnie nad lasem przeleciał sokół.

          Pola i łąki kwitną chabrami,

          Makami i stokrotkami.

           

          Zanim się spostrzegliśmy lato

          Pomachało nam ręką sękatą

          Odpłynęło wraz z poziomkami,

          Nie martwmy się! Jego siostra,

          Jesień, pocieszy nas jabłkami.

          Dawno, dawno temu, daleko stąd – w Królestwie Chlebowym, żył sobie stary profesor o imieniu Stefan.

                      Stefan mieszkał w starym, opuszczonym domku, w którym trzymał swój sprzęt. Był profesorem i od dawna pracował nad roślinami, które nazwał  zbożem. Chciał zmieniać zboże w jedzenie, ale jeszcze nie wiedział jak i jakie to ma być pożywienie. Bohater mieszkał na polanie, gdzie zbudował ul. Miał też krowę Mućkę, która dosłownie mieszkała z profesorem. Stefanowi  już dawno przejadło się mleko, miód, a nawet ser i szynka, które dostał dzięki wymianie. Zaczął coraz intensywniej pracować nad tymi roślinami.

          Pewnej wietrznej nocy dwie deski z dachu się obluzowały i rano profesor musiał je dobić dodatkowymi gwoździami. Nagle jedna z desek wyślizgnęła się Stefanowi z rąk i upadła na zboże.

           - Oh nie! – krzyknął Stefan.

           - Moje zboże! – rozpaczał.

          Podniósł deskę i zobaczył, że zboże jest teraz białym proszkiem.

           - A niech to! – krzyknął. Pozbierał ziarna, które przetrwały i posiał je ponownie. Proszek zaś wsypał do miski, położył na stole i się odwrócił. Mućka też się odwróciła i niechcąco potrąciła dzbanek z ciepłą wodą.

          - Nie, to była woda…

          - Muuuuuu!

          - na her…

          - Muuuuuu!

          - …batę! No cóż. Zdarza się.

          Nagle Stefan zauważył, że z proszku zrobiła się „breja”.

          - Może i tak da się to wypić – pomyślał i postawił „breję’ na piecyku. Resztę dnia spędził na naprawianiu dachu i pielęgnacji plantacji.

                      W nocy poczuł zapach spalenizny. Wstał, zapalił świecę i zobaczył, że „breja” zaczęła  wychodzić z naczynia. Szybko zabrał z piecyka miskę i włożył do zimnej wody, a to co wyleciało ściągnął z piecyka. Posmakował i pomyślał, że gdyby to posolić byłoby smaczne, ponieważ pachniało wspaniale. Pozostałą zawartość miski nałożył na wyszorowaną, gorącą blachę pieca i upiekł.

                       Po pewnym czasie czynność tą powtórzył. Wypieki były jeszcze  smaczniejsze. Po wielu próbach ciasto nakładał na liście chrzanu i piekł w piecu przez 40 minut. Nasz bohater postanowił poczęstować króla oraz miejscowego proboszcza, którym bardzo smakował ten wypiek. Wspólnie postanowili nazwać  go chlebem od nazwy królestwa.

          Stefan zamierzał rozpowszechnić swój wynalazek. W każdą sobotę przynosił do kościoła swój chleb i sprzedawał go mieszkańcom. Popyt był duży. Zmuszony był wybudować małą piekarnię, w której zatrudnił okolicznych mieszkańców.

                      Wieść o smacznym chlebie rozeszła się lotem błyskawicy. Mieszkańcy Królestwa Chlebowego żyli długo i szczęśliwie, ciesząc się ze wspaniałego wynalazku, jakim był chleb.

                       Ta sama receptura przetrwała do dzisiaj. Chleb wszedł na stałe do naszego jadłospisu. Obecnie mamy wiele gatunków tego pieczywa. Wdzięczni jesteśmy profesorowi za jego wynalazek!

           

          "Baśń o chlebie"

          autorka: Julia Kaffka

          klasa 4c

          wyróżnienie w Międzyszkolnym Konkursie Literackim "I ty możesz napisać baśń"

          Dawno, dawno temu za górami, za lasami i wielkimi jeziorami w starej piekarni mieszkał piekarz, który słynął z niezbyt dobrych wypieków.

          Pewnego dnia wyciągnięto tam z pieca piękny, chrupki, delikatnie przypieczony chleb. Wszyscy byli zaskoczeni. Piekarzom szkoda było go oddać do sklepu, więc postanowili, że wyślą wyjątkowy wypiek do doktora Rozumka. Miał on za zadanie ożywić przekazany mu bochenek chleba. Męczył się, pocił, nie spał przez kilka dni. Wymyślał, wymyślał i… wymyślił. Wystarczyło, że zielony napar z ziółek doda do liliowego naparu z kwiatów a powstanie czerwona mikstura, którą trzeba będzie polać chleb. Niestety - był jeden minus. Jeśli płynu wylało się za dużo lub za mało, bochenek się mutował.  Trzeba było więc być bardzo ostrożnym!

                      Minęło kilka dni zanim doktor wymierzył odpowiednią ilość. Spojrzał triumfalnie na miksturę i powiedział:

          - No teraz to musi się udać!- zbliżył się do pieczywa leżącego na stole i delikatnie zaczął skraplać całą okazałość chleba. Nagle do laboratorium wbiegł kot dr Rozumka, a zaraz za nim pies. Gonili się i wiercili po całym laboratorium. Poprzewracali stoły, stołki, robili koziołki. Aż, któryś z nich popchnął doktorka i mikstura wyleciała mu z rąk, przewracając następne, które wylały swoją zawartość na chleb. Nieświadomy niczego profesor uspokoił zwierzaki, wyprowadził z laboratorium i usłyszał piskliwy głosik.

          - He he, po co się tu tak  męczysz?  Możesz przecież zabawić się ze mną!

          Naukowiec odwrócił się na pięcie i z przerażenia aż otworzył buzię.  Na stole stał bochenek chleba w niechlujnym stroju. Doktor Rozumek poklepał się po głowie i powiedział:

          - Czemu jestem taki głupi, jak mogłem do tego dopuścić?!- w jego głosie zdołało się usłyszeć nutę rozpaczy.

          -Więc, jak idziesz ze mną?- spytał chleb.

          - Nie! Nie! Nie! Ty też zresztą nigdzie się nie ruszasz!

          - Tak? To w takim razie musimy się pożegnać! Do widzenia doktorku!- ukłonił się elegancko i zeskoczył ze stołu biegnąc w kierunku okna.

          Dr Rozumek zobaczył, co knuje bochenek i szybko rzucił się, by zatrzasnąć okno. Niestety było za późno. Połowa bochenka zdążyła się przecisnąć i pobiegła w szeroki świat. Jednak druga połówka upadła bez życia na ziemię. Profesor uśmiechnął się z przekąsem. Wiedział, że wystarczy dodać jeszcze krople, a kawałek chleba będzie jak nowy. Wziął się do pracy. Tym razem poszło mu szybciej. Po godzinie stanął nad drugą połową uciekiniera i zabrał się do eksperymentu.

          - Udało się!- krzyknął z entuzjazmem .

          Doktorowi udało się prawidłowo ożywić bochenek. Miał już nawet plan. Ponieważ łobuz, który się wymknął mógł stanowić zagrożenie dla społeczeństwa, postanowił go odnaleźć. Jedyną pomocą był „bliźniak” zbiegłego chleba, który stał po jego stronie. Niestety świat jest duży. I jest mała szansa na to, że Ziutek ( druga połówka chleba ) odnajdzie niegrzecznego brata.

          - Przyjacielu! Proszę cię o drobną przysługę. Czy mógłbyś pomóc mi odnaleźć twego brata?- zapytał doktor.

          - Oczywiście!- odkrzyknął Ziutek.

              Doktor zapakował do worka prowiant. Była to butelka wody mineralnej, kawałek boczku i dwadzieścia jagódek o cudownym smaku. Wyszedł do ogrodu, znalazł mocny mały patyk i przywiązał worek z jedzeniem do jego końcówki. Wręczył go Ziutkowi, uścisnął jego małą krzywą rączkę, potrząsnął nią lekko( żeby nic nie zrobić połówce bochenka) i odprawił go.

              Oj, jaki samotny czuł się Ziutek. Nie miał kompana, który wędrowałby z nim  przez świat i cicho łkał w swej małej duszyczce. Postanowił, że nic się nie stanie jeśli na chwilę przerwie poszukiwania i znajdzie sobie przyjaciela, który zechce z nim wędrować. Niestety nie wiedział gdzie rozpocząć swoje poszukiwana.  Usiadł bezradnie na kamieniu. Nie zauważył, że z drugiej strony siedzi ktoś jeszcze. Jednak „Ktosiek” wiedział, że Ziutek siedzi obok niego. Szturchnął zdesperowanego kolegę i zapytał miłym głosem.

          -Hej, przyjacielu czemu marnujesz czas na wylewanie łez w tak piękny dzień?!

          -Smutno mi, że nie mam z kim wędrować…

          -Ach tak? Bo wiesz… ja też tak mam i …-nie dokończył, ponieważ Ziutek podskoczył.

          - To na co jeszcze czekamy? Szukaj ze mną! Proszę cię, błagam!

          -Hmm…a czego mam szukać?

          -Mojego brata!. On, on…on jest bandziorem! Uciekł swojemu panu i jest drugą połową mnie! A teraz gdzieś chodzi i ja muszę go odnaleźć!

          -Aha.

          -Więc…?

          -Więc tak.

          -Hura!!!!! Ruszajmy!

          -Czekaj! Nie tak szybko. Odpocznijmy, uzupełnijmy zapasy.

          -Ja mam prowiant i wyspany też jestem! Chodźmy!

          -No dobrze. Skoro nalegasz....

          -Świetnie!- i ruszyli.

          Przeszli już prawie jedną milę i zasapani usiedli. Nie mogli dalej iść. Zajmowało im to zbyt dużo czasu. Trzeba było znaleźć inny sposób.

          -Wiesz co, tak w ogóle to jak masz na imię?

          -Rupert.

          -Bardzo ładne masz imię Rupercie- odczekał chwilę i znów zapytał

          -A…kim jesteś?

          -W jakim tego słowa znaczeniu?

          -Chodzi o to, że ja jestem chlebem, a ty… Pytam się, ponieważ nie wiedzę cię pod tym czarnym płaszczem. Może go zdejmiesz?

          -Nie, nie lepiej nie!

          -No to może sam mi powiesz?

          -Ach, tak oczywiście jestem myszą- skłamał „Ktosiek”.

          -Więc wszystko jasne. Teraz musimy wymyślić, jak poruszać się dalej.

          -Pociągiem, a jak!

          -Ale nie mamy biletów i nie znamy rozkładu. A po za tym nie wiem gdzie się udać!- Ziutek się rozpłakał.

          -Nie martw się. Coś się znajdzie! Zobacz! Tam w krzaczkach coś leży.- rzeczywiście coś tam leżało. Były to dwa bilety. Rupert i Ziutek podbiegli do krzaczków i zaczęli je oglądać.

          -Przecież to są bilety! I to dwa! W sam raz dla nas- krzyknął Rupert.

          -Ojej! Masz rację! To jak, jedziemy?

          -Jeszcze pytasz?! Tylko jest jeszcze jedno małe „ale”.

          -Jakie?- skwasił się  Ziutek.

          -Nie wiemy, który to pociąg ani peron. Jedyny sposób, żeby się dowiedzieć, to iść do kas. To daleko dla nas. Tam jest dużo ludzi, wiesz? Mój kuzyn tam był. Opowiadał, że było wielkie zamieszanie.

          -A kiedy tam był?

          -Nie wiem dokładnie, ale to chyba kwestia paru dni.

          -Hmmm…naprawdę? Podejrzanie mi to wygląda- zamyślił się Ziutek.

          -Dlaczego?! Skąd ten pomysł?!- wybuchnął niepotrzebnie Rupert.

          -Bo wtedy uciekał mój brat. Może on jechał tą linią?

          -Może tak.-odbąknął.

          Zaraz potem szepnął pod nosem: -Po co mu to powiedziałem?

          Jednak tego Ziutek nie usłyszał.

          -To by znaczyło, że jesteśmy na dobrej drodze, ale jaką mamy pewność, że pojechał akurat w tę stronę?

          -Tego to nie wiem.

          -Ja niestety też. No, ale cóż -  „Raz kozie śmierć”.  Jedziemy! Chodźmy do tych kas i na peron!

          -Ok, a znasz drogę?

          -Eee…nie…-Ziutek zasmucił się. Rupert wahał się chwilę i powiedział.

          -Ja…znam drogę.

          -Naprawdę! Och, to cudownie! Ruszajmy - i poszli. Po niecałych dwóch godzinach stali za śmietnikiem przy kasach i przyglądali się rozkładowi jazdy pociągów.

          -O, popatrz. Ten jest nasz!

          -Tak.

          - Rusza za dwanaście minut.- zerwał się Ziutek.

          - I co z tego?

          -To z tego, że musimy już iść na peron 4 ! – oburzył się.

          -Skoro musimy- Rupert z trudem wstał i pobiegli razem na swój peron.

          -Akurat zdążyliśmy!- powiedział z entuzjazmem Ziutek.

          -Mieliśmy szczęście.

          To była prawda. Weszli do pociągu w ostatnim możliwym momencie. Ku ich zdziwienia pod jednym z foteli siedziała kwoka. Ziutek się przestraszył, bo w końcu kury jedzą takie chrupkie chleby jak on.

          -O nie!- pisnął cieniutko Ziutek.

          Kura podeszła do niego powoli i kiedy była wystarczająco blisko wygdakała cichutko.

          -Nie bój się, nie zjem cię!

          Ziutek nie bardzo w to wierzył, ale odpowiedział.

          -Witaj! Jak ci na imię?

          -O rzeczywiście, nie przedstawiłam się! Mam na imię Chrupkolubka. Ziutek łypnął na nią  podejrzliwie.

          -A ty?

          -Jestem Ziutek, a ta „mysz” to Rupert.

          -Witaj kwoko Chrupkolubko!- ukłonił się nisko.

          -To jest mysz?- zapytała kura.

          -Tak.- powiedział przez zęby Rupert.

          -Wyglądasz jak … -nie dokończyła.

          -Milcz! Nie interesuje nas twoje zdanie! Żegnaj!

           Ziutek był tego samego zdania. Nie potrzebowali kury, która lubi chrupkie rzeczy. Po prostu nie miał do niej zaufania. Jednak pożegnał się miło.

          -Do widzenia!- choć już wcale nie miał ochoty  jej spotkać.

          -Poczekajcie! Gdzie jedziecie?

          -Tak właściwie to nie wiemy dokąd, a ty?

          -Ja? Ja też nie wiem, gdzie jadę. Dlatego skryłam się pod siedzeniem.

          -Nie boisz się, że cię znajdą?

          -Co to za różnica. Tam gdzie byłam wcale nie było lepiej…

          -A może…

          -Tak?

          -Czy ty może….

          -No dokończ wreszcie!

          -Czy nie chciałabyś iść z nami?

          -Huraaa!!!!! Czekałam aż zapytasz!- i uścisnęła go.

          -Co?!- wtrącił się Rupert.

          -Nie ma mowy!

          -Dlaczego?! Rupercie, zgódź się! Proszę!- Rupert zmarszczył czoło, podrapał się po głowie i wywnioskował, że kwoka mu się jeszcze przyda. W końcu lubi chrupie rzeczy…

          -Dobrze. Niech jedzie.

          Wtem wszedł do ich przedziału konduktor. Nieświadomy niczego Ziutek wyszedł z ukrycia, podszedł do konduktora i wyciągnął łapkę z biletami w jego kierunku. Pan Bronek(konduktor) bardzo się przeraził. W końcu nie codziennie widuje się żywy chleb i to z biletami! Ale zaraz przypomniał sobie, że  przecież niedawno widział już taką rzecz. Lecz tamten chleb wyglądał złowrogo, a ten przyjaźnie. Jednak ludzie, którzy akurat przechodzili obok zareagowali  bardzo dziwnie – chyba ze strachu. Jakaś pani próbowała Ziutka zabić torebką. Inna zaś chciała go podeptać. Co tam się działo! Konduktor upadł. Pani Jadzia potknęła się o jego nogi i zrzuciła kurtki. Te z kolei spadły na kwokę, więc zaczęła wydzierać się w niebogłosy. To przyprawiło pana Bronka o zawrót głowy! Złapał  Ziutka za kołnierz, kwokę za ogon. I wtedy zobaczył Ruperta. Przetarł oczy. Potem jeszcze raz, i znowu. W końcu wrzasnął i wyrzucił wszystkich przez okno. Ruperta oczywiście pierwszego. Chwilę potem uspakajał pasażerów.

          -Ała!- powiedziała kwoka

          -Ała!- zawtórował jej Ziutek

          -Ała!- Rupert też się przyłączył. I zaczął się koncert pt. „Kto będzie najwięcej lamentował?” I co chwila rozlegały się pełne ubolewania głosy.

          -Ał! Nie pchaj się tak! Uważaj! Boli! Ojej! Przepraszam, ale tu ciasno! Ałaaaa! Moje skrzydła! A co ja mam powiedzieć!? Znowu mnie nadepnąłeś!

          Wszyscy znajdowali się w małym rowie. Pierwszy wygramolił się Rupert i pomógł Chrupcelubce i Ziutkowi.

          -Ugh. To był ciężki dzień. Rozbijmy obóz.- zaproponowała kwoka

          -Tak to dobry pomysł! Zaraz gdzie mój worek! Ja tam miałem wszystkie najważniejsze rzeczy!

          -Zastanów się Ziutku!

          -Hmmm….O już wiem położyłem na półce.

          -Co?!- krzyknęli chórem Ziutek i Rupert

          -Gdzie?!

          -No… w pociągu… Ale jedzenie przełożyłem do kieszeni.

          -A koce? Jest już zimno!

          -Wiem , ale mam dwa małe przenośne koce, tylko trzeba je zmoczyć żeby urosły….

          -Ale my nie mamy, gdzie ich zmoczyć…Hej wy też to słyszycie?

          -Co?

          -No szum!

          -Szum?

          -Tak! Szum wody! Tak! Zmoczymy koce.- Ziutek ześlizgnął się ze zbocza i wpadł to zimnej wody. Szybko zamoczył dwie małe chustki, które stały się dwoma dużymi kocami. Niestety były całe mokre!

          -Mam krzesiwo.- powiedział Rupert.

          -A ja kamień.- dodała kura.

          I rozpalili ogień. Ogrzali siebie i koce. Nawet upiekli sobie boczek, który miał Ziutek, a jagódki były wyborne. Syci poszli spać. Obudzili się o świcie i ruszyli dalej. Okazało się, że konduktor wyrzucił ich w pobliżu mostu, a Ziutek moczył koce w ogromnej rzece! Jednak nikt oprócz Ruperta nie wiedział, że są niedaleko starej piekarni, w której  powstał chleb. Chlebem tym był Ziutek i jego brat…

          -Wiecie co? Ja znam dobrze to miejsce.- powiedział Rupert

          -Tak, a skąd?

          -No, bo często tu bywałem.

          -Jak to?

          -Oj, zadajesz za dużo pytań. Najlepiej się tam wybierzmy. W końcu brat Ziutka może tam być, no nie?

          - No tak, a dlaczego tak myślisz?- Ziutek był bardzo dociekliwy

          -Przepraszam, że przerywam, ale kogo właściwie szukamy?

          -Ach, tak. Nie wspomnieliśmy o tym ani słowa! Więc szukamy mojego brata. Uciekiniera, łobuza.

          -Aha. Ja z różnych źródeł wiem, że tutaj niedaleko jest piekarnia, a w piekarni piecze się chleb. Taki jak ty Ziutku.- powiedziała podejrzliwie kwoka, patrząc na Ruperta.

          -To tym lepiej.- powiedział Rupert.

          -Może, ale lepiej będzie jak już ruszymy.

          -Też tak myślę- i poszli dalej. Musieli się ukrywać, ponieważ co rusz ktoś wychodził na spacer z psem, a raz nawet zauważyli kota. Chciał złapać Chrupkolubkę i zjeść ją na obiad. Kura jednak szybko wskoczyła na płot, a kot stracił apetyt, bo jakaś pani pogoniła go miotłą.

          -Jestem zmęczona- lamentowała kwoka – Chce mi się pić.

          -Mam wodę mineralną. Chcesz?- zaproponował Ziutek.

          -Dziękuję, od razu lepiej. Rupercie, daleko jeszcze?

          -Tak.

          -To może pojedziemy czymś?

          -Żeby nas znowu zobaczyli?

          -No tak, ale wtedy to dlatego, że wyszedłeś. Teraz się ukryjemy.- tak też zrobili. Weszli do ciężarówki, która jechała w tym samym kierunku, co oni .Wreszcie dotarli na miejsce. Rupert wiedział, gdzie mają iść.

          -Czy to tu?

          -Tak. Musimy tylko wejść i - mruknął pod nosem- i już będzie po wszystkim. Wreszcie się od was uwolnię! Teraz tylko złapać was w pułapkę.

          Niestety kura miała doskonały słuch. I wszystko słyszała. Nie dawała tego jednak po sobie poznać. W odpowiednim czasie postanowiła poinformować o tym Ziutka. Byli na miejscu. Wielka hala, do której weszli była w środku niebieskawo-biała i prawie pusta. Trzeba było włączyć światło. Dziesięć lamp rozświetliło pomieszczenie i wreszcie zobaczyli….maszynę, która była sterowana przez poszukiwanego brata Ziutka, Alberta.

          -No nareszcie. Już tak długo czekam. Masz ich wszystkich?- zapytał nie odwracając się do nich.

          -Tak.

          -Dobrze się spisałeś.

          -Co?! Rupercie! Co się dzieje?!

           Ziutek i Chrupkolubka udawali zaskoczonych, bo przecież wiedzieli już, że towarzysz ich podróży coś knuje. Teraz wszystko wychodziło na jaw. Okazało się, że Rupert był sprzymierzeńcem Alberta i cały czas byli w kontakcie. Brat Ziutka podróżował dokładnie tak samo, jak oni. Jego też wyrzucili z pociągu, dlatego konduktor coś pamiętał. Natomiast Ziutek i Chrupkolubka o wszystkim wiedzieli. Długo podejrzewali Ruperta i opracowali cały plan, jak złapać Alberta i Ruperta. Jednak wszystko poszło inaczej, ponieważ zza rogu wyłoniło się kilka postaci w kapturach takich, jak Rupert. Równocześnie je zdjęli i ich oczom ukazały się ohydne twarze wilków. Co prawda małych, ale wilków, które rzuciły się na nich i związały.

          -Nie, proszę! Nie! Zostawcie nas!- krzyczeli.

          -A to dlaczego?- uśmiechnął się z przekąsem jeden z nich.

          -Bo tak chcę!

          -O no to rzeczywiście trzeba cię uwolnić. Co wy na to chłopaki?- i wybuchnął śmiechem, jak i pozostali.

          -Jesteście okropni!- wrzeszczał Ziutek

          -No i co z tego? Nam się to podoba!- odszczeknął mu. Wtedy odezwał się Albert.

          -Nie ma co. Zostawcie ich, nie warto z takimi się kłócić.- wtedy kwoka powiedziała.

          -A ostatnie życzenie?

          -Co ostatnie?- zapytały wilki.

          -Ostatnie życzenie- powtórzyła kura.

          -Aha. No dobrze. Więc co? Jakie jest twoje ostatnie życzenie?- Znowu się roześmiali.

          -Chcę na chwilę być rozwiązana i popatrzeć na Alberta.

          -To dziwne życzenie. Ale zgoda. Za mną!- i rozwiązał Chrupkolubkę. Postawił ją przed Albertem. Ta tylko na to czekała i zjadła Alberta ze smakiem. Odwróciła się w kierunku Ziutka rozwiązując go. Uciekli wilkom. Schowali się w dziupli drzewa i przeczekali jeden dzień. Potem postanowili wrócić do doktora, ale pozostało jedno pytanie „Co robił przy tej maszynie?” Jednak nie przejmowali się tym zbytnio i bezpiecznie wrócili do domu Doktora.    

          Kiedy dotarli na miejsce opowiedzieli wszystko dr Rozumkowi. Był w wielkim szoku. Jego też zastanawiała ta maszyna, przy której stał Albert. Zadzwonił więc na policję i powiedział, aby przeszukali teren. Okazało się, że Albert chciał zrobić swoje kopie i rozprzestrzenić je po Europie. Na szczęście mu się to nie udało. Dziennikarze pytali :

          -Skąd pan wiedział, co tam się dzieje?

          -Intuicja.

          -Jak to?

          -Przeczuwałem, czasem tak mam.

          - Rozumiemy. Do widzenia.- i odeszli.

          Ziutek, Cecylia( Chrupkolubka zmieniła imię ) i dr Rozumek przeprowadzili się na wieś i zamieszkali w przytulnym domku wraz z papugą, dwoma psami i czterema kotami. Żyli długo i szczęśliwie.

           

          "Bałtyckie złoto"

          autorka: Laura Dziąba

          klasa 5e

          II miejsce w Wojewódzkim Konkursie Poetyckim "Wiersze bursztynem malowane"

          "Piekarz Bułeczka"

          autorka: Alicja Małkiewicz

          klasa 4d

          III miejsce w Międzyszkolnym Konkursie Literackim "I ty możesz napisać baśń"

          Morze błękitno – seledynowe,

          Drzemią w nim twory bursztynowe.

          Raz spokojne, niekiedy wzburzone,

          Fale jak starca czoło pomarszczone

          Wyrzucają jantar na brzeg.

           

          Płytka i ciepła jak zupa woda przybrzeżna

          Płacze złoto - żywicznymi łzami.

          Dzieci zbierają maleńkie bursztyny,

           dla nich cenniejsze są niż rubiny.

          Każdy niezwykły jak od słońca pieg.

           

          I już masz żółte słońce na rzemyku

          Możesz przeżyć z nim przygód bez liku.

          Maleńka złota kropelka dziwna

          Mieni się, skrzy jak w łupince migdał.

          Kocha ją każdy człek.

           

          Morza serce skamieniałe.

          Niejedno już w życiu widziałeś.

          Bursztynie – jantarze leczysz rany.

          Leczysz rany ciał schorowanych.

          Z Bałtyku – naturalny lek.

          Dawno, dawno temu żyła sobie księżniczka Amanda. Była osobą rozkapryszoną i samolubną. Jako jedyne dziecko króla i królowej była od wczesnego dzieciństwa rozpieszczana, nie brakowało jej niczego, miała wszystko co dusza zapragnie. Służba, dobre jedzenie i drogie ubrania były dla niej czymś normalnym. Każdy, najmniejszy nawet kaprys musiał być natychmiast spełniany. Od wielu lat uśmiech nie gościł na jej twarzy, a każdy przyjazny gest z czyjejś strony denerwował ją i drażnił.

          Pewnego razu będąc na targu usłyszała rozmowę dwóch przekupek o tym, że do miasta przyjechał młodzieniec o imieniu Stanisław. Podobno był z zawodu piekarzem, a zarazem człowiekiem wesołym i lubianym przez innych.

          Dla księżniczki Amandy tego było za wiele. Nie mogła znieść, że ktoś z jej miasta może być radosny i szczęśliwy. Wezwała pałacową straż i rozkazała:

          -Przyprowadźcie do mnie tego piekarza. Już ja mu pokażę gdzie jego miejsce.

          Tak też uczyniono. W krótkim czasie skromny Stanisław stanął przed obliczem niedobrej księżniczki.

          - Jak się nazywasz i co robisz w moim mieście? – spytała się Amanda.                                                           -Dlaczego cały czas się uśmiechasz?

          -Jaśnie wielmożna księżniczko. Na imię mam Stanisław, ale wszyscy znają mnie jako Piekarz Bułeczka. Taki mam zawód i kocham to co robię. Dlatego też jestem człowiekiem szczęśliwym.

          Zdenerwowała się tym wszystkim Amanda, bo nie mogła znieść, by ktoś w jej towarzystwie mógł być radosnym. Postanowiła, że od tej pory Piekarz Bułeczka zostanie jej sługą i będzie wykonywał najcięższe prace. Będzie sprzątał pałac, czyścił garnki w kuchni, palił w piecu i robił zakupy. Pogodny Stasiu nie przejął tym się bardzo i wykonywał powierzone mu zadania najlepiej jak potrafił.

          Mijały tygodnie a zdenerwowanie księżniczki rosło. Nie mogła zrozumieć dlaczego Bułeczka nadal jest szczęśliwy. Pewnego razu w odwiedziny przyszedł stary król. Przykro mu się zrobiło, że jego ukochana córka nadal jest smutną, znudzoną dziewczyną. Przypadkiem na pałacowych schodach natknął się  na szorującego  podłogę Piekarza Bułeczkę

          - Jeszcze cię tu nie widziałem? Kim jesteś?- zapytał

          Wtedy młodzieniec opowiedział królowi całą swoją historię. Władca bardzo się zdenerwował i postanowił coś z tym zrobić. Poprosił młodego człowieka, aby ten zszedł do kuchni i upiekł najlepszy chleb jaki tylko potrafi. Piekarz zabrał się do pracy. Nie minęło wiele czasu a pieczywo było gotowe. Jeszcze gorące trafiło przed oblicze księżniczki Amandy i króla.

          -Córeczko, zjedz ze mną kolację, ten chleb tak pięknie pachnie – powiedział król.

          Oboje spróbowali i zaniemówili.

          - To najlepszy chleb jaki w życiu jadłam- wykrzyknęła królewna.

          Wtedy, stary król powiedział Amandzie o tym skąd wziął się ten chleb i kto go upiekł. Powiedział też co myśli o takim postępowaniu. Księżniczce zrobiło się wstyd. Natychmiast wezwała Piekarza Bułeczkę i powiedziała mu:

          - To najsmaczniejszy chleb jaki zakosztowałam. Przepraszam za to co ci zrobiłam, chciałabym, aby twój wyrób sprzedawany był w całym królestwie. Nazwiemy go „Królewskim chlebem”.

          - Jestem wdzięczny, księżniczko – odpowiedział piekarz. Jeśli pozwolisz  to udzielę ci rady. Jesteś osobą smutną, dlatego że nie masz żadnego zajęcia ani pasji. Zastanów się co sprawia ci największą przyjemność. Zajmij się tym, a gwarantuję, że będziesz szczęśliwa.

              Amanda przypomniała sobie wtedy jak bardzo lubi kwiaty. Postanowiła, że od tego czasu będzie codziennie schodziła do ogrodu i pomagała królewskim ogrodnikom w pielęgnacji rabat kwiatowych.

             Od tego momentu życie księżniczki Amandy zmieniło się. Na jej twarzy zaczął gościć uśmiech. Zaczęła rozmawiać z ludźmi i wraz z nimi śmiała się. Zrozumiała, że aby być szczęśliwym trzeba robić to co się najbardziej lubi. Tymczasem Piekarz Bułeczka zamieszkał w nowym domu i robił to co umie najlepiej czyli piekł chleby. Wkrótce już wszyscy w państwie jedli „Królewski chleb”. Także królewna Amanda została stałą klientką Bułeczki. Oczywiście młody piekarz wybaczył wszystko Amandzie. Pogodzili się. Nawet zostali przyjaciółmi. Ale sekretnego przepisu na najsmaczniejszy chleb w królestwie nikomu nie zdradził.

           

          "Bezdomna rodzina"

          autorka: Estera Ścibior

          klasa 4e

          III miejsce w Międzyszkolnym Konkursie Poetyckim  „Nasze zwierzaki”

          "Koń fryzyjski"

          autorka: Julia Kaffka

          klasa 4c

          wyróżnienie w Międzyszkolnym Konkursie Poetyckim  „Nasze zwierzaki”

          autorka: Natalia Meller

          klasa 5c

          wyróżnienie w Międzyszkolnym Konkursie Poetyckim  „Nasze zwierzaki”

          "Kocia codzienność"

          autorka: Laura Dziąba

          klasa 5e

          wyróżnienie w Międzyszkolnym Konkursie Poetyckim  „Nasze zwierzaki”

          Co ja takiego zrobiłam?

          KIM ja dla ciebie byłam?

          Czemuś ty mnie porzucił,

          a moje dzieci... wyrzucił...

           

          I Łatka, i Ciapka, Perełkę,

          Rózię, Okruszka, Amelkę...

          I mnie, co my ci zrobiliśmy?!

          My przecież nie zawiniliśmy...

           

          Na dworze śnieg, mróz, głód,

          nic do gryzienia, zwykły but.

          Błagam, ulitujcie się nad nami,

          już na zawsze zostaniemy z wami.

           

           

           

           

           

           

           

           

           

          Kara jak pustynia piękność

          Cwałuje przez zawiłe szlaki,

          Zostawiona na pastwę losu.

          Myśli, że nikt jej nie kocha.

           

          Szuka gdzieś swej miłości,

          Która jak uścisk matki

          Rozjaśnia najciemniejsze

          Z ciemnych dni.

           

          Zwróć na mnie

          swe czarujące oczy.

          Pomyśl czasem o tym, że

          Nie jesteś sama,

          Bo jesteś przeze mnie kochana.

           

          Jak w tych pamiętnych czasach,

          Gdy byłaś małą klaczką,

          Kiedy widziałam,

          Jak stawiasz pierwsze kroki,

          Jak twój żywot się zaczął.

          Kiedy smutno mi jest

          A przyjaciele odchodzą gdzieś

          Zawsze blisko mnie wałęsa się mój pies.

          Daje mi całusa w nos

          I już lepszy mój los

          Życie bardziej kolorowe zdaje się.

          Tylko on potrafi pocieszyć mnie.

          Przytulam go

          I z nim bawię się.

          Wiem, że on kocha... Kogo? Mnie!

          Razem znim oglądam zdjęcia,

          Razem z nim piszę wiersze,

          To on moją muzą bywa!

          Mój kochany pies!

          Nawet na obozie harcerskim

          Wraz z rodzicami odwiedza mnie!

          Tylko on wie, kiedy smucę się,

          Bo ja stram się smutek

          Chować w sobie głęboko gdzieś

          A on wyczuwa to

          I przypomina mi chwile,

          W których śmiałam się.

          Gdy wychodzę do szkoły on smutną minkę ma,

          A gdy z niej wracam jego ogonek radośnie merda.

          Mój kot wstaje wczesnym rankiem

          i myje się przed śniadankiem,

          żeby czystym być i świeżym.

          Na wyglądzie mu zależy.

           

          Potem nie bawi się z nami,

          tylko wędruje swoimi drogami.

          Chodzi dumny jak paw, zgrabny, wyprostowany.

          To kot całkiem dystyngowany.

           

          Często wraca ze spaceru

          i czyta w książkach wielu

          o Makowitym i innych kotach

          wiersz samego mistrza Eliota.

           

          Wieczorem zwija się w kłębuszek

          i chowa swoją kocią dumę

          w mięciutkiego futra puszek.

           

          I zasypia. A ja z nim zapadam

          w głęboki, cichy sen.

          Ja śnię o kocie. A on?

          Może śni o mnie? Tego chcę!

           

          Alarm! Środowisko w niebezpieczeństwie. Detektyw Ek na tropie marnotrawców energii.

          autorka: Natalia Wera

          klasa 5c

          I miejsce w Miejskim Konkursie literacko – przyrodniczym  „Z ekologią za pan brat”

          Alarm! Środowisko w niebezpieczeństwie. Detektyw Ek na tropie marnotrawców energii.

          autorka: Julia Kaffka

          klasa 4c

          III miejsce w Miejskim Konkursie literacko – przyrodniczym  „Z ekologią za pan brat”

          Detektywa Eka spotkałam pierwszy raz, kiedy otworzyłam okno i spojrzałam na padający, błyszczący śnieg.

          - Dzień dobry!

          Pod moim oknem stał chłopiec w kraciastej kaszkietówce i przydługim brązowym płaszczu. Wyglądał trochę dziwnie jak na swój młody wiek. Szczerze mówiąc, to przypominał mi nawet mojego tatę.

          - Cześć! - odpowiedziałam.

          - Czy to ładnie tak marnować energię? - spytał tajemniczy jegomość.

          - A czy to ładnie zaczepiać obce dziewczyny? - krzyknęłam zawadiacko.

          - Wybacz, ale nie mogę patrzeć, jak ktoś naraża nasze środowisko na takie straty.

          - Ty również wybacz, ale nie wiem, co masz na myśli.

          - Czy nikt nie uświadamiał tobie w szkole lub w domu, że nie otwiera się okna przy odkręconych grzejnikach?

          - Chyba tak, ale nie wiedziałam, że to może mieć jakieś znaczenie.

          - Zasadnicze. Grzejnik zużywa jeszcze więcej energii, aby ogrzać twój zimny pokój.

          - Zaraz, zaraz... Skąd ty wiesz, że ja mam odkręcony kaloryfer w pokoju?

          - Ha! To jedna z moich tajemnic. Jeśli chcesz ją poznać, to zapraszam cię na ekspedycję poszukiwawczą. Na pewno znajdziemy marnotrawców energii.

          Zamknęłam okno, posłusznie ubrałam ciepłą kurtkę i zaciekawiona wyszłam na podwórko. Zastanawiałam się, jak też można udać się w taką podróż?

          - Wygląda na to, że się jeszcze nie przedstawiłem. Nazywam się detektyw Ek.

          Chłopiec wyciągnął do mnie swą dłoń w śmiesznej, kosmatej rękawiczce. Odwzajemniłam uścisk i zaśmiałam się cichutko, bo stwierdziłam, że to bardzo zabawne i niespotykane imię.

          - Mam na imię Małgosia - powiedziałam i ruszyłam za oddalającym się już Ekiem. Nie szliśmy jednak długo, bo tylko do sąsiedniego bloku, gdzie mieszka moja babcia.

          - To tutaj - stwierdził Ek i wyjął z kieszeni płaszcza okulary, po czym je założył.

          - O rety! Tragedia! Jak tak można! - detektyw złapał się za głowę. Zdziwiłam się bardzo i jeszcze raz spojrzałam na blok. Stwierdziłam, że nie ma tam nic, co mogłoby spowodować tragedię.

          - Trzymaj. Teraz twoja kolej. Załóż okulary!

          Posłusznie je założyłam. Ujrzałam czerwony dym, który ulatniał się z otwartego okna. Wyglądała przez nie starsza pani. Zdjęłam okulary i zdziwiona spostrzegłam, że z okienka nie wylatuje już żaden opar. Z powrotem włożyłam okulary i znowu dym się ulatniał.

          - Co to za czerwony dym? - spytałam.

          - To jest, niestety, marnująca się energia. Zobacz, co dzieje się w tej części świata - powiedział Ek i przytwierdził do ściany budynku niewielki ekranik. Ukazał się na nim lodowiec, który powoli topniał.

          - Dlaczego on się topi? - zapytałam.

          - Niestety, budynki nie są dobrze zaizolowane i trzeba wytworzyć więcej energii, aby je ogrzać. To prowadzi do większego zanieczyszczenia, a skutkiem tego jest powiększanie się dziury ozonowej i ocieplenie klimatu.

          - Niech pani szybko zamknie to okno, bo lodowiec topnieje! - krzyknęłam do marnotrawczyni energii.

          - Lodowiec?! Gdzie ty widzisz lodowiec?! Czyś ty, dziewczyno z konia spadła?! - pani znacząco popukała się palcem w czoło i zatrzasnęła okno. Na wszelki wypadek zasłoniła też rolety.

          „Hm, konie to ja lubię, ale wolałabym z nich nie spadać” - pomyślałam.

          - Dobra robota! - detektyw podał mi rękę. - Zajmuję się poszukiwaniem marnotrawców energii, Jak widzisz, nietrudno ich znaleźć. Są po prostu wszędzie! Można ich niestety spotkać na każdym kroku. A wracając do tematu, czy wiesz, że topniejący lodowiec to również wielkie zagrożenie dla zwierząt polarnych? Zauważ, wszystkie zwierzęta żyją na lądzie, a dla zwierząt polarnych lądem jest lód!

          - No tak! Jak lód się stopi to te zwierzęta nie będą miały gdzie żyć.

          - Właśnie - przytaknął.

          - Co więc możemy zrobić, aby uniknąć tej katastrofy?

          - Na pewno wymaga to samodyscypliny. Wystarczy uszczelnić okna, zadbać o dobrze zaizolowane budynki, wyłączać światła tam, gdzie nas nie ma, używać energooszczędnych żarówek i ergonomicznych sprzętów AGD i RTV, wyłączać ładowarki z prądu po ich użyciu, jak najrzadziej zostawiać sprzęty na „czuwaniu”. To naprawdę niewiele, a ile zwierząt można w ten sposób uratować!

          - Przypomniałam sobie również, że w dzień najlepiej ogrzewać mieszkanie do 20oC, a w nocy do 18oC. Można też prać w pralce automatycznej w niższej temperaturze!

          - O, widzę, że zaczynasz myśleć racjonalnie. Niedługo moja rola tutaj się skończy i sama będziesz uświadamiać innych.

          Zaczęło się ściemniać. Detektyw Ek schował wszystkie swoje akcesoria i zwrócił się do mnie:

          - Mam dla ciebie niespodziankę. Pokażę ci niesamowite miejsce. Najpierw jednak spójrz w niebo. Widzisz gwiazdy? - zapytał.

          - Może z trzy, cztery.

          - A właśnie! Wsiadaj, jedziemy! - rzekł Ek, a przed nim, nie wiem skąd, pojawił się skuter śnieżny. Detektyw zawiązał mi oczy i usadowił mnie na siedzeniu. Ruszyliśmy. Po kilkunastu minutach zatrzymaliśmy się. Uderzyła mnie głucha cisza, która po miejskim zgiełku wprost kłuła w uszy.

          - Czy wiesz, że istnieje zjawisko zwane „zanieczyszczeniem świetlnym”?

          - Nie mam pojęcia, co to znaczy?

          - W miastach działa mnóstwo marnotrawców energii, to są ci, którzy stanowczo przesadzają w oświetlaniu swoich miejscowości. Gdzie nie spojrzysz: świetlne bilboardy, rozjaśnione biurowce, choć nikt w nich w nocy nie pracuje, a kurz i dym odbijają światło zasłaniając nam niebo. Wyobraź sobie, że w Ameryce Północnej corocznie ginie 100 milionów ptaków wlatujących w rozświetlone wieżowce, a malutkie żółwie wodne wyklute na plażach, zmylone przez światło, oddalają się od morza, odwadniają się i są atakowane przez drapieżniki. Wystarczyłoby w nocy powyłączać świetlne reklamy, zgasić światła w pustych miejscach pracy, a moglibyśmy nad naszymi miastami zobaczyć to... Spójrz w niebo.

          Ek zdjął mi z oczu chustkę. Moim oczom ukazał się przepiękny widok! Nad głową ujrzałam mnóstwo srebrzystych, cudownych gwiazd i jakąś dziwną, jasną ławicę chmur.

          - Cóż to takiego? - zapytałam.

          - To Droga Mleczna. Piękna, prawda? - odpowiedział detektyw.

          - Dlaczego ludzie tak niszczą piękno przyrody? Przecież to jest cudowne! - krzyknęłam.

          - Właśnie, dlatego tak ważne jest uświadamianie siebie i innych marnotrawców energii. Ja też kiedyś do nich należałem - przyznał ze skruchą.

          - Już nigdy więcej nie będę zużywała niepotrzebnie energii! Już nigdy! - przyrzekłam.

          Wsiedliśmy na skuter i pojechaliśmy do mojego domu. Cieszyłam się z niesamowitych przeżyć, które zmieniły mnie już na zawsze. Wiedziałam, że wiele się nauczyłam. Chciałam podziękować detektywowi za to wszystko, co mi pokazał i uświadomił, ale gdy się odwróciłam, jego już nie było. Zniknął!

          Poszłam do domu, pogasiłam światła w pustych pokojach i opowiedziałam rodzicom, co też dzisiaj przeżyłam. Wiedziałam, że teraz to ja mam ważną misję i zostanę zastępczynią detektywa Eka w moim mieście.

          Był ponury jesienny dzień. Po ulicach snuli się zamknięci w sobie i niewyrażający żadnych uczuć ludzie. Nie zwracali uwagi na to, co się wokół nich dzieje. Za oknami było widać rozmazane postaci starszych ludzi wypatrujących tych lepszych chwil, które przeżywali jeszcze kilka miesięcy temu. W tym czasie każdy obawiał się tego, co może się stać, ponieważ zapanowały rządy marnotrawców energii.

          Także detektyw Ek był przygnębiony.

          - Co stanie się ze wszystkim, co nas otacza, jeśli będą takie rządy?

          Siedział przy kominku ze smętną miną, wpatrując się w płomień, który co chwilę przygasał. Nagle coś przerwało rozmyślenia śledczego. Był to dzwonek. Wstał z niechęcią i poczłapał w stronę dźwięku. Otworzył drzwi. Dziwna postać wtargnęła do jego domu tak szybko, że nie rozpoznał jej od razu. Po chwili poznał tajemniczą osobę, która tak niegrzecznie się zachowała.
          - Ania? - zapytał Ek.
          - A kto ma być?!? - wrzasnęła dziewczyna, która była pomocnikiem detektywa.
          - Może usiądziesz. Zaparzę melisy. I wszystko mi wyjaśnisz.
          Jednak w głębi serca chyba wiedział, o co chodzi. Po pięciu minutach Ek wszedł do przytulnego salonu i podał Ani gorącą herbatę.
          - Więc wszystko od początku. O co chodzi? - zapytał.
          - Przepraszam. Trochę mnie poniosło. To przez tego okropnego marnotrawcę energii - Ślazyka. Wiesz co on robił?! Jak tu szłam, to widziałam  w jego mieszkaniu zapalone światła. Wszędzie, w każdym pomieszczeniu!  A poza tym w całym Tczewie wczoraj o godzinie 12.00, kiedy było widno, on zapalił wszystkie lampy uliczne! Wyobrażasz to sobie?
          - Nie...To przecież skandal! - powiedział Ek.
          - Tak. Właśnie skandal! - zawtórowała mu Ania.
          - Mam plan. Na razie ci go nie wyjawię. Wszystkiego dowiesz się jutro na bulwarze nad Wisłą. Tam się spotkamy. Ale teraz mam dla ciebie pewne zadanie.
          - Jakie?
          - Dzisiaj postaraj się namierzyć Ślazyka. Jak go znajdziesz, zadzwoń do mnie. Złapiemy go już jutro! Zobaczysz!
          - Zaczyna mi się to podobać! - powiedziała dziewczyna.
          Nastała krótka cisza. Pierwsza odezwała się Ania.
          - To do zobaczenia-uśmiechnęła się mimowolnie.

          Kiedy jego wspólniczka wyszła do domu Ek usiadł przed telewizorem i włączył wiadomości. Właśnie prezenter mówił o Ślazyku i o tym, jakie szkody zdążył dziś wyrządzić. Okazało się, że dostał się do elektrowni i tam pozamieniał różne przewody. W wyniku tych poczynań w domach mieszkańców Tczewa oraz pobliskich miejscowości zostały włączone wszystkie światła, których nie można było wyłączyć. Wystarczyło, że jeden z mieszkańców oglądał  telewizję, a natychmiast włączały się telewizory w innych lokalach. Ślazykowi zależało na tym, aby ludzie zużywali, jak najwięcej energii elektrycznej.

          Pięć godzin później Ania przyczajona w krzakach, obserwowała  Ślazyka palącego śmieci w ognisku.
          -Tego już za wiele, ale nie mogę go spłoszyć - szeptała sama do siebie.

          Nagle złoczyńca zdjął swój płaszcz i wszedł do jakiegoś pomieszczenia. Ania wiedziała, że to ryzykowne, ale jej zdaniem było to jedyne wyjście. Musiała szybko podkraść się do płaszcza i wsunąć mu pod kołnierz nadajnik. Wówczas bez problemu będą mogli namierzyć drania. Zrobiła więc to, co do niej należało. Gdy skończyła, wróciła zadowolona do swojej kryjówki, aby obserwować dalszy ciąg akcji. Ślazyk wrócił i założył płaszcz z nadajnikiem.
          -Tak! Wszystko idzie jak z płatka - pomyślała Ania - Wszystko się udało!

          Po tym zdarzeniu dziewczyna wracała do biura. Kiedy wchodziła, zobaczyła Eka, który siedział w fotelu z kwaśną miną. Nie odwracając się, powiedział:
          - Nie złapałaś go?
          - Nie. Ale w jego płaszcz wczepiłam nadajnik - krzyknęła z entuzjazmem.
          - Czemu nie dzwoniłaś? Martwiłem się o ciebie. Przecież coś mogło się stać!
          - Przepraszam, zapomniałam... Byłam taka podekscytowana. Naprawdę, przepraszam.
          - No dobrze. Nic się nie stało. Teraz wypocznijmy. Jutro czeka nas ciężki dzień.

          Następnego ranka wszyscy byli gotowi do misji.
          - No to ruszamy! - zaproponował Ek.
          - Wspaniale. Już schodzę!

          Po chwili siedzieli w samochodzie.
          - Sprawdź, gdzie jest Ślazyk.
          - Ok. Hmm... Teraz jest na Starym Mieście.
          - No to gaz do dechy!

          Po kilkunastu minutach detektywi byli na miejscu. Teraz tylko trzeba było znaleźć dokładne miejsce, w którym jest przestępca.
          - Tak, widzę go. Wezwijmy policję! A teraz schowajmy się tam! Ten dom wydaje się pusty.
          - Tak. Dobry pomysł-potwierdziła Ania.
          Po jakimś czasie usłyszeli wycie syreny policyjnej.
          - O nie! Mam nadzieję, że go nie spłoszą!
          - Ja też. Na razie możemy tylko czekać. Ale... Chyba możemy zablokować mu drogę w razie ucieczki.

          W tym czasie Ślazyk wymykał się z budynku.
          - Szybko! Tam! Łapmy go! - krzyknęła Ania.

          Detektyw Ek popędził w stronę uciekiniera i rzucił się na niego. Na szczęście policja była już na miejscu i ich otaczała, więc Ek oddał Ślazyka policji.

          I wszystko skończyło się dobrze. Chyba dobrze, ponieważ Ek dostał meldunek o Michale Nowiku, który właśnie zanieczyszczał środowisko.
          - O nie! Kiedy dostaniemy urlop? - krzyknęła Ania.
          - W tym zawodzie nie ma urlopów moja droga. Zło jest wszędzie. - powiedział Ek.

          I tak rozpoczęła się ich nowa przygoda. Ale to już zupełnie inna historia.

           

          Ruszyłam się

          autorka: Marcelina Momotko

          klasa 4c

          I miejsce w Międzyszkolnym Konkursie Literackim "Rusz się!"

          Styl życia kota

          autorka: Laura Dziąba

          klasa 5e

          III miejsce w Międzyszkolnym Konkursie Literackim "Rusz się!"

          Dawno, dawno temu byłam sobie ,,inna ja".
          Odżywiałam się bardzo niezdrowo. Najchętniej jadłam pizzę, hot-dogi i hamburgery. Ogromnie smakowały mi też słodycze.  Czekoladki, cukierki, ciasteczka – mniam... Zamiast wychodzić na spacer siedziałam przed telewizorem lub komputerem. Filmy i gry komputerowe pochłaniały mnie bez reszty. Nie miałam już czasu ani chęci na zabawę na świeżym powietrzu i spotkania z koleżankami, nie lubiłam wychodzić z domu.  
          Pewnej nocy przyśniło mi się, że jak tak dalej będę robić, to będę bardzo gruba i inni będą się ze mnie śmiać, a także unikać mojego towarzystwa.
          Przestraszyłam się i postanowiłam to zmienić. Staram się zdrowo odżywiać. Zamiast słodyczy próbuję jeść więcej owoców i warzyw. Zaczęłam wychodzić na spacery, polubiłam jazdę na rowerze i rolkach. Mniej czasu spędzam przed telewizorem i komputerem. Dzięki temu lepiej się czuję, mam więcej energii i chęci do działania. Więcej czasu spędzam z koleżankami, bo w ogóle mam teraz więcej wolnego czasu. Dodatkowo mama zapisała mnie na zajęcia taneczne.
                   Wierzę, że moje starania wpłyną na poprawę mojego zdrowia i nie będę musiała rezygnować z zakupu sukienki, która okazała się dla mnie za mała.
          Żył raz leniwy, gruby Maciek. Chłopak,
          który ciągle z ruchem był na opak.
          Czas swój dzielił równo między:
          telewizję i komputer.
          Na gry wydał mnóstwo pieniędzy.

          Zdarzyło się jednak, że
          z pewnym kotem poznał się.
          Jego życie od tego czasu
          nabrało barw.
          Zaczął inaczej patrzeć na świat!

          Kot Malinek go zachęcił,
          żeby ruszył się z kanapy,
          bo kot bardzo był ruchliwy,
          więc Maciek zaczął uprawiać sport.

          Biegał codziennie przez pół godziny
          i robił gimnastykę dla całej rodziny.
          Jeździł rowerem i na deskorolce,
          pływał i skakał na trampolinie
          i uczył kota chodzić po linie.

          Życie Maćka się zmieniło
          i wiele kilogramów mu ubyło.
          Odtąd jest uśmiechnięty, rumiany, zdrowy!
          Razem z kotem styl życia prowadzi sportowy!

           

           

          Moje spotkanie z Panią Wawiłow

          autor: Michał Kisielewski

          klasa 1d

          II miejsce w Międzyszkolnym Konkursie Plastycznym "Moje spotkanie z Panią Wawiłow"

          Moje spotkanie z Panią Wawiłow

          autor: Szymon Gusmann

          klasa 1d

          III miejsce w Międzyszkolnym Konkursie plastycznym "Moje spotkanie z Panią Wawiłow"

           

          ...

          autorka: Julia Machnicka

          klasa 5c

          II miejsce w IV Kociewskim Konkursie Literackim im. Romana Landowskiego /kategoria: juwenilia literackie - poezja/

          Moje spotkanie z Panią Wawiłow

          autor: Kacper Kraska

          klasa 5c

          I miejsce w Międzyszkolnym Konkursie Literackim "Moje spotkanie z Panią Wawiłow"

          Jest takie miasto, gdzie pieką pierniki,

          Jest takie miasto, gdzie mieszkają górnicy,

          I jest też takie, gdzie są marzenia,

          I różne przychodzą tu skojarzenia.

          Jest Warszawa, Lublin i Gniew,

          Lecz one idą precz!

          Zostaje mój ukochany Tczew!

          On zabytków ma tu wiele,

          Więc zobaczcie je, moi drodzy przyjaciele.

          Tutaj bulwar na was czeka,

          A obok zabytkowy most swym pięknem urzeka.

          Przez Wisłę jest przerzucony,

          W żółte cztery wieże przyozdobiony.

          Smukłe panny o tej porze

          Widać w przeźroczystej wodzie.

          W swoim domu przy biurku siedzi pani Danuta Wawiłow. Jest to znana autorka pisząca wiersze dla dzieci. Ma wielki talent poetycki. Na dywanie bawi się jej siostrzeniec Jacek oraz Goryl, który jest jego pupilem. Figlują, baraszkują ze sobą i nagle… przenieśli się do nowo pisanego utworu pani Danuty. Wciągnął ich potężny wir.
          Znienacka pokój zamienił się w las. Było w nim głośno, gdyż kłócili się ze sobą bohaterowie utworów. Chłopiec dowiedział się od białej kózki, że jego ciocia kończy niedługo pięćdziesiąt lat pracy i nie ma już pomysłów na nową twórczość., a na dodatek trzeba uczcić jej święto.
          Mały Jacek wpadł na pomysł, że należy rozwiązać ten problem. Na początek trzeba było się dowiedzieć w jaki sposób ściągnąć tu jego ciocię. Goryl powiedział Jackowi, że w Białej Dolinie mieszka pewien czarodziej, który kontaktuje się ze światem ludzi. Od razu Jacek wyruszył z towarzyszem, pozostawiając reszcie przygotowanie przyjęcia.
          Dwóch naszych bohaterów zmierzało ku Białej Dolinie, jednak napotkało niewielką przeszkodę. Znajdowali się nad Doliną Jadowitych Węży, przewodził przez nią spróchniały, stary i poniszczony most. Jednak Jacek nie dał za wygraną i wsiadł na Goryla. Zwierzę było bardzo silne, więc niestraszne mu było takie wyzwanie. Gdy zaczęli się po nim przemieszczać na drugą stronę, most powoli urywał się, lecz mieli szczęście i udało im się przejść. Byli już bardzo blisko, ponieważ widzieli Białą Dolinę.
          Kiedy doszli do chaty czarodzieja, opowiedzieli mu całą historię. Mag nie miał nic przeciwko, aby sprowadzić do Leśnej Doliny ciocię Jacka. Gdy w cudowny sposób chłopiec z Gorylem znaleźli się na powrót w lesie, trwało już jubileuszowe przyjęcie z poetką w roli głównej! Pani Wawiłow była bardzo szczęśliwa, że jej literaccy bohaterowie zgotowali taką fetę!
          Autorka na pewno będzie ją wspominać do końca życia.
          Po powrocie do rzeczywistości chłopiec ze swoją ciocią usiedli przed kominkiem, odpoczywając i wspominając to niezwykłe wydarzenie.

           

           

          "Symbol"

          autor: Filip Maliszewski

          klasa 4c

          I miejsce w IV Kociewskim Konkursie Literackim im. Romana Landowskiego /kategoria: juwenilia literackie - poezja/

          "Wiatrak i pradziadek"

          autorka: Marcelina Momotko

          klasa 4c

          I miejsce w IV Kociewskim Konkursie Literackim im. Romana Landowskiego /kategoria: juwenilia literackie - proza/

          Wiatraku holenderski,

          co pięć skrzydeł masz,

          To my!

          Rzucamy cień

          na wszystkie twe jutra.

          Wiatraku,

          co w Tczewie dumnie stoisz,

          zamilkłeś.

          Mąki już nie mielisz,

          tylko stoisz.

          Tyś jest symbolem Tczewa,

          zbudowanym z cegieł i drewna.

          Pewnie ci smutno,

          W twoim wnętrzu pusto…

          Gdzie się wszyscy podziali?

          Tczew to miasto, w którym urodziłam się ja i moi przodkowie. Czasami spaceruję uliczkami Starego Miasta, odwiedzam wieżę ciśnień, wchodzę na most wiślany oraz spoglądam na wiatrak. To on jest moją ulubioną tczewską budowlą.

          Skrzydła jak pięć ramion tłukły kiedyś i terkotały, zwiastując pracę. Właśnie ilość ramion wyróżnia go spośród innych polskich wiatraków, które mają tylko cztery ramiona. Tczewski wiatrak powstał w 1806 roku. Jest on drewniany i z mojego punktu widzenia - stary. Został zbudowany jako młyn-miejsce mielenia zboża na mąkę. Kiedy przechodzę obok niego, przypomina mi się historia mojej rodziny, bo ma związek z tym zabytkiem. W wiatraku pracował jako młynarz mój pradziadek. Często wyobrażam go sobie, jak w pobielonym ubraniu dźwiga ciężkie worki. Skrupulatnie je liczy, poruszając sumiastymi wąsami. Babcia mówi, że bracia pradziadka nazywali je po kociewsku „szuńdami”.

          Wiatrak jest dla tczewian pamiątką po dawnych obiektach młyńskich, ale dla mnie jest czymś ważniejszym. W tym miejscu zawsze myślę o pradziadku.  Lubię patrzeć na ten zabytek, kiedy przechodzę lub przejeżdżam w pobliżu.

           

          rok szkolny 2010/2011

          "Wróżkowe Serduszko i Zajączek Bobi"

          autorka: Paulina Jasnoch

          klasa 5a

          II miejsce w Międzyszkolnym Konkursie Literackim „I Ty potrafisz napisać baśń”

          W pięknej dalekiej Krainie Dobroci mieszkało Wróżkowe Serduszko. W nim uwiła sobie gniazdo malutka Sercowa Wróżka. Spała sobie słodko w środku na małym płatku róży. Wróżkowe Serduszko delikatnie się poruszało i swoim ciałem ogrzewało swój ukryty skarb. A skarb ten był bardzo cenny, ponieważ maleńka Sercowa Wróżka była przyjacielem wszystkich nieszczęśliwych zwierzątek. Otaczała je swoją miłością, pocieszała w nieszczęściu i udzielała dobrych rad. Kiedy serduszko zaczynało mocno bić, wiedziała, że ktoś jest bardzo smutny i potrzebuje jej dobrej rady i wtedy Wróżkowe Serduszko leciutko się otwierało i mała wróżka, poruszając białymi skrzydełkami, wyfruwała i siadała na brzegu Wróżkowego Serduszka. Machając rączką, zapraszała wszystkich nieszczęśliwych do siebie.

          Pewnego pięknego dnia do Krainy Dobroci przybył smutny zajączek Bobi, aby prosić Sercową Wróżkę o pomoc.

          - Co się stało, zajączku Bobi? – zapytała wróżka.

          - Jestem ciągle strasznie smutny, ponieważ nie mam przyjaciół – odpowiedział.

          Mała wróżka zamysliła się i po chwili dmuchnęła w uszko zajączka.

                   - Nie martw się już, zajączku, pędź wesoło do domu, a po drodze pomagaj tym, którzy tego potrzebują, a na pewno znajdziesz przyjaciela – pocieszała Sercowa Wróżka.

          Biegnie zajączek Bobi do domu i nagle patrzy, a na dróżce stoi zapłakana mrówka.

                   - Dlaczego płaczesz? – zapytał zajączek.

                   - Zwichnęłam nóżkę i nie mogę zanieść do mojego domku sosnowej igiełki – odrzekła pracusia, pociągając noskiem.

                   - Nie martw się, ja ci pomogę – powiedział zajączek Bobi, pamiętając radę Sercowej Wróżki.

          Zaniósł sosnową igiełkę do domku mrówki i pobiegł dalej przez łąkę pełną kwiatów.

          Nagle przystanął, słucha i patrzy, a na kwiatku stokrotki okropnie bzyczy pszczoła.

                   - Dlaczego tak głośno bzyczysz? - spytał zajączek, podchodząc do owada.

                   - Od rosy skleiły mi się skrzydełka i nie mogę latać – poskarżyła się pszczoła.

                   - Nie martw się, pomogę ci – odpowiedział zajączek Bobi, pamiętając słowa wróżki.

          Podmuchał  i pochuchał w skrzydełka i pszczoła, dziękując mu, poleciała dalej.

                   Zmęczony zajączek przykucnął pod krzakiem, aby odpocząć. Nagle w trawie coś się poruszyło i zaczęło kwilić.

                   - Włóż mnie do gniazdka, kochany zajączku Bobi. Rodziców nie ma, a ja nie umiem jeszcze latać – poprosiło małe gilowe pisklę.

                   - Z chęcią ci pomogę! – zawołał zajączek Bobi, pamiętając dobrą radę Sercowej Wróżki.

          Włożył bezradne maleństwo do gniazdka i ruszył w powrotną drogę do swojego domku.

                   Jego podróż się skończyła i zajączek Bobi stanął na progu swojego kochanego domku. Pomyślał chwilę i przypomniało mu się, że ma dzisiaj urodziny. Zaczął więc sprzątać. Zamówił także orzechowy tort u wiewiórki. Nareszcie usiadł przy nakrytym stole, ale był smutny, bo pomyślał:

                   - Pewnie nikt nie przyjdzie, przecież ja, zajączek Bobi, nie mam przyjaciół…

          Nagle usłyszał pukanie do drzwi. Kiedy je otworzył, był zdumiony! Na progu stała mrówka z prezencikiem, za nią pszczoła z kwiatami, a na końcu cała rodzinka Gilów z marchewkami. Wszyscy przyszli złożyć życzenia i podziękować przyjacielowi za pomoc. Bobi hasał z radości, zapraszał gości do środka, sadowił ich za stołem i częstował urodzinowym tortem.

          x x x

          Na szczęście szaraka z daleka dumnie spoglądała Sercowa Wróżka. A w Dolinie Dobroci zapanowała wesołość, bo znów udało się spełnić czyjeś marzenia, gdyż one się naprawdę spełniają wtedy, gdy:

          „Z siebie trochę dasz, to przyjaciół wszędzie masz!”

           

          "Przygoda w Lawinii"

          autor: Michał Labudda

          klasa 5e

          III miejsce w Międzyszkolnym Konkursie Literackim „I Ty potrafisz napisać baśń”

          Pewnego dnia chciałem zabrać swoją łasiczkę na spacer. Kiedy wyszedłem przed dom, wpadł mi do głowy szalony pomysł. Postanowiłem pojechać z nią pociągiem na wycieczkę.

                      Kupiłem bilet dla siebie i zwierzątka, wsiadłem do pociągu, a po chwili znalazłem się w nieznanym miejscu …

                       Nie wiedziałem, co się dzieje. Byłem trochę przestraszony, ale też zaciekawiony. Wziąłem łasiczkę pod pachę i pobiegłem ścieżką w kierunku lasu. Drzewa wspaniale szumiały, a zapach żywicy pozwolił głęboko oddychać.

          Nagle zobaczyłem drewniany domek i zapukałem. Otworzyła mi wielka papuga, która ku mojemu zdziwieniu, spytała:

          - Czego tu chcesz?

          - Wcale nie chciałem się tu znaleźć – odpowiedziałem cicho.

          Papuga zdenerwowała się i spytała tęgim głosem:

          - A niby gdzie chciałeś się znaleźć?

          - Uspokój się! Dlaczego na mnie krzyczysz? – spytałem.

          - Przepraszam – odpowiedziała – Po prostu myślałam, że chcesz mnie skrzywdzić.

           – Nie. Posłuchaj, chciałem znaleźć się w wagonie kolejowym, ale znalazłem się tu – opowiedziałem.

           – Jesteś w Lawinii – odpowiedziała.

           W Lawinii … Czyli gdzie ? – spytałem zaciekawiony.

          – Lawinia to taka tajemnicza kraina. Wielu ludzi już tutaj gościło. Kiedyś mieszkał tu potężny czarodziej, ale wyprowadził się. Gdy tu zamieszkałam, opowiedział mi wiele ciekawych historii.

          – A jak stąd wyjdę? – zapytałem.

          – Tak jak przyszedłeś – odpowiedziała – tą samą drogą.

          Nie znałem jeszcze tej niezwykłej krainy, więc spytałem papugę, czy ma mapę Lawinii.

          - Oczywiście, że mam! – wykrzyknęła.

          - Mogłabyś mi ją pożyczyć? – spytałem.

          - Pewnie! Możesz ją sobie zatrzymać. Mam takich więcej.

          Podziękowałem za podarek i odszedłem. Zaciekawiony przeglądałem mapę, gdy moja łasiczka zauważyła zamek.

          - To pewnie jakieś muzeum – powiedziała.

          - Ty umiesz mówić łasiczko? – zdziwiłem się.

          - Nigdy dotąd nie umiałam, ale teraz …

           Poszliśmy razem w kierunku zamku. Stanęliśmy przed wielkimi, hebanowymi wrotami z kołatką. Zapukałem. Drzwi otworzył mi lew. Nigdy nie widziałem żadnego lwa z bliska, więc przestraszony, cofnąłem się.

          - Spokojnie – wyciągnął do mnie łapę - Nic ci nie zrobię.

          Myślałem, że to podstęp. Zgrzytając zębami, spytałem:

          - Na pewno?

          - Tak – odpowiedział i uśmiechnął się do mnie na swój sposób.

          Łasiczka wyrwała mi się z rąk i podbiegła do lwa, łasząc się do niego.

          - Ale masz ładne zwierzątko! – pochwalił lew.

          - Dzięki – krzyknąłem śmielej.

          - To łasiczka? – zapytał lew.

          - Tak – odpowiedziałem.

          - Jak się wabi? – spytał.

          - Nie ma imienia. To po prostu łasiczka – odpowiedziałem.

          - Jak ty masz na imię, lwie?

          - Jestem Roger - odpowiedział mi.

          - Rogerze, czy prowadzisz muzeum? – spytałem.

          - Nie, jestem królem – odpowiedział.

          - Naprawdę? – spytałem z niedowierzaniem.

          - Tak, ale nie stójmy w progu. Jest pora obiadowa. Chodź, zjemy razem królewski obiad!

          - A ja? – spytała łasiczka.

          - Ty też! – odpowiedział lew.

                     Poszliśmy w kierunku olbrzymiej komnaty - sali jadalnej. Zaczęliśmy posiłek. Jednak łasiczka cały czas zerkała na okno. Natychmiast wstałem i spojrzałem w dół. Zobaczyłem mnóstwo łasic z pióropuszami na głowie. W centrum obozu stał ogromny totem z głową łasicy.

          - Czy to jakieś plemię? – spytałem Rogera.

          - Tak – odpowiedział – Indianie – Łasice. Współpracujemy. Pomagają nam, gdy toczymy wojnę ze śniegowymi ludzikami.

          - A kim są śniegowe ludziki? – zapytałem.

          - To nasi wrogowie.Codziennie toczą z nami wojnę, bo chcą, by  w Lawinii była zima.

          - Nawet dziś? – spytałem.

          - Nawet dziś – potwierdził lew.

          Nagle usłyszeliśmy pukanie do drzwi. Lew zszedł i otworzył. Plemię łasic chciało ostrzec Rogera.

          - Szybko królu, załóż zbroję, bo już nadciągają śniegowe ludziki.

          - Pomożemy ci, Rogerze! – krzyknęliśmy ja i moja łasiczka.

          - To zakładajcie zbroje i bierzcie miecze.

          - Indianie na stanowiska!

          - Ty i łasiczka, gotowi?

          - Tak!

              Gdy wyszliśmy walka już trwała. Nagle najsilniejszy ze śniegowych ludzików wyrwał totem łasic i z całej siły uderzył Rogera w głowę. Wtedy kazałem wziąć indiańskim łasicom również moją broń i unieszkodliwić wszystkie śniegowe ludziki,  a sam podbiegłem do rannego króla. Na szczęście miałem tyle sił, aby wnieść go na górę i położyć do łóżka. Poszukując lekarstwa, otworzyłem szafkę nocną Rogera i znalazłem leczniczy eliksir.

          W instrukcji napisano, że trzeba zagotować go i podać na gorąco. Zszedłem szybciutko do kuchni i przyrządziłem eliksir. Podałem władcy, a wtedy lew otworzył oczy.

          - Co się dzieje? – zapytał zdziwiony.

          - Nic, śpij – odpowiedziałem i pogładziłem jego bujną grzywę, a on zasnął.

          Po chwili zreflektowałem się, że zostawiłem łasiczkę pod zamkiem na polu bitwy. Gdy zszedłem na dół, okazało się, że Indianie leżą prawie wykończeni. Ich futra były potargane, a pióropusze zniszczone. Gdy popatrzyłem na pole bitwy, zauważyłem, że moja łasiczka z łatwością pokonuje wroga. Śniegowe ludziki, nie czekając na kolejne starcie z dzielnym zwierzątkiem, jeden po drugim, uciekały w pośpiechu z miejsca walki. Po chwili na placu boju zostaliśmy sami. Wydaliśmy zwycięski okrzyk i ruszyliśmy wraz z Indianami do króla.

          Po drodze opowiedziałem łasicom o wypadku władcy i szybko weszliśmy na górę do królewskiej komnaty.

          Roger stał przy oknie. Gdy nas zobaczył, powiedział, że nie był ranny, lecz wystawił nas na próbę. Moja łasiczka i ja dostaliśmy od lwa dwie korony, a od Indian trofeum w postaci pucharu. Plemię Łasic dostało od władcy nowy totem i pozwolenie na zamieszkanie w zamku Rogera. Król podarował im dużą salę. Było w niej mnóstwo wigwamów, miejsce na totem oraz ozdobny tron dla przywódcy ( najstarszego członka plemienia). Roger chciał  byśmy i my zostali u niego, ale odmówiliśmy.

                    Tą samą drogą wracaliśmy na dworzec kolejowy. Przechodząc obok domku papugi, nie zapomnieliśmy się z nią pożegnać. Ostatni raz spojrzeliśmy w kierunku zamku.

                     Gdy wróciliśmy do domu zegar wskazywał tę samą godzinę, a łasica stała się już „normalnym” zwierzątkiem. Postanowiłem nadać imię mojej łasiczce. Nazwałem ją Wiktoria na pamiątkę zwycięskiej bitwy w krainie zwanej Lawinią. Kto wie, może kiedyś tam wrócimy…

           

          "Detektyw Ek na tropie ekologicznych przestępców"

          autor: Patryk Pelpliński

          klasa 6e

          II miejsce w Miejskim Konkursie literacko – przyrodniczym  „Z ekologią za pan brat”

          Bździszewo, godzina 20.21 14 luty 2005 rok. W tej chwili pan detektyw Carl Ek opuszcza miejsce pracy. Wychodzi przez drzwi, gdy nagle ...
          - Panie Carl ! - krzyczy młody partner detektywa.
          - Tak?
          - Zostawił pan swój płaszcz.
          - Ehhh... Ostatnio taki jestem zapracowany, że nic nie pamiętam.
          - Niech zgadnę. " Pan Szkodnik"?
          - Tak. - Ek robi smutną minę.
          - Są już jakieś dowody? - pyta.
          - Niestety nie. Mam nadzieję, że w końcu go złapiemy. Do jutra wspólniku.

          Detektyw się odwrócił i poszedł do domu.
          - Do jutra! - młody partner poszedł przed siebie.
          Carl dotarł do domu. Zrobił sobie kolację i spokojnie zjadł. Potem poszedł spać. Następnego dnia Wspólnik(John) wbiega do domu Ek'a i krzyczy:
          - Carl! Mamy go! Jest na ulicy Mickiewicza. W opuszczonej elektrowni pali opony! Musimy go złapać.
          - Już idę John. Na pewno nam się go uda przyłapać na gorącym uczynku.
          Jedź tam i zrób zdjęcia. Tylko nie zepsuj nowego aparatu, bo kosztował fortunę!
          - Już jadę! - krzyczy z zapałem.
          Gdy młody, pewny siebie człowiek dotarł na miejsce, spotkała go przykra rzecz. Pan Szkodnik spalił już opony, więc John nie mógł zrobić zdjęć. Wtedy wspólnik detektywa podbiegł do Szkodnika, wyciągnął Miotacz Marchewek (ciska marchewkami w przeciwnika)  i zaczął strzelać do złoczyńcy.
          W tym samym czasie "Ekopsuj" wyciągnął Granatnik Papierosowy (dociera do przeciwnika po czym dymi śmiertelnym gazem)
          - Nie dasz mi rady! Mam broń masowego rażenia, otruję cię! - krzyczy Pan Szkodnik
          - Ha, ale z ciebie fantasta! Masz marzenia. Nie wygrasz z moimi marchewkami!
          Wtedy wkracza Ek.
          - Uspokójcie się! Szkodniku jesteś aresztowany poddaj się ! - krzyczy szczęśliwy Carl.
          - Nie masz dowodów. Twój partner nie zdążył. Żegnam! - Szkodnik użył granatnika i zniknął w dymie.
          Zasmucony Carl patrzy na John'a.
          - Dlaczego ? - pyta Carl.
          - Przepraszam, ale nie zdążyłem jak dojechałem było po wszystkim. - partner także się zasmucił.
          - Nic się nie stało. I tak go złapiemy!- rzekł Carl.
          - Tak, na pewno! - krzyknął John jakby znowu odezwała się w nim wola walki.
          - Wyrusz teraz na poszukiwania Pana Szkodnika, a ja w tym czasie pojadę do laboratorium.
          Gdy detektyw dotarł, szybko pobiegł do swego znajomego, naukowca Macieja.
          - Witaj Carl, co cię do mnie sprowadza? - spytał uszczęśliwiony na widok przyjaciela.
          - Potrzebuje czegoś nowego, wiesz jak James Bond. Masz coś takiego?
          - Jasne, że mam : zegarki, samochody, nową ekologiczną broń.
          - To mnie interesuje.
          - Ok to jest Super Shot Gun na ogórki, ma 8 naboi w magazynku. Ładuje się go ogórkami kiszonymi jak chcesz kolesia sparaliżować.
          - Ooo, coś takiego, by się przydało, jaka cena ?
          - Jakoś tak 120zł - 130zł.
          - To bardzooo dużo. - robi kwaśną minę.
          - Wiem, ale i tak obniżyłem kwotę o 200 zł.
          - To biorę – Ek daje pieniądze Maciejowi.
          - Proszę, miłego użytkowania -  podaje broń Carl'owi.
          - Cieszę się, dzięki do zobaczenia. Pozdrów siostrę.
          Właśnie, kiedy Ek wychodzi od Macieja, dzwoni do niego John...
          - Hej Carl, złapałem go na gorącym uczynku i mam dowody.
          - Gdzie jesteś?!
          - Jestem na ulicy Smoczej 23.
          - Co on tam robi?
          - Przyjechał śmieciarką i wyrzuca tu śmieci.
          - Już jadę! - krzyczy.
          Gdy Ek dojechał wspólnik już na niego czekał.
          - I jak wygląda sytuacja, John?
          - Na razie ciągle przywozi i wyrzuca. Najlepiej rzucić się na niego i go złapać.
          - Partnerze, nie przesadzaj, bo znowu zwieje.
          - Ok., to jaki masz plan?
          - Nie wiem, na razie myślę, daj mi 5 minut
          Pięć minut później...
          - Mam pomysł - mówi Carl.
          - To co robimy?
          - Podrzućmy mu granat czosnkowy (silnie odurzający zapach) i wtedy go złapiemy .
          - Dobra, to do roboty. - mówi John.
          Ek i partner podbiegają do śmieciarki. Wrzucają granat po czym wyjmują swoją broń. Pan Szkodnik wyskakuje z auta z gotowym do strzału Coltem na baterie.
          - Znowu Ci ucieknę ! - krzyczy pewny siebie Szkodnik.
          - Hahaha! Tym razem Ci się nie uda. ! - mówi przez zęby Ek, strzelając serią ogórków.
          Pan S. dostaje ogórkiem kiszonym i jest sparaliżowany. Ek dzwoni na policję i zgłasza nielegalne wywożenie śmieci. John przedstawia dowody.
          Dużooo później. Po rozprawie dowodowej ...
          - Wyrokiem sądu jest skazany na dożywocie za zatruwanie środowiska - mówi szczęśliwy Carl.
          - W końcu nam się udało, ale zostało jeszcze kilku innych ! - mówi szczęśliwy John.
          - Mam pomysł ,otwórzmy szkółkę ekologicznych detektywów - mówi Carl.
          - Dobrze. Myślę, że chętnych do pracy nie zabraknie - rzekł John.
          Po tej przygodzie Carl i John wyjaśnili jeszcze  wiele spraw, ale to już zupełnie inna historia.

           

          dyktando

          „Ze służbowego notatnika ekologicznego patrolu”

          autor: Paweł Kriger

          klasa 6e

          I miejsce w Miejskim Konkursie "Przyrodnicze zmagania z ortografią"

          We wrześniu nasz patrol ekologiczny kontroluje polskie parki narodowe. Dzisiaj jedziemy do Słowińskiego Parku Narodowego. Wespół w zespół z dziewiętnastoma chłopcami ruszamy co rychlej. Przyjechaliśmy nad morze i przemierzamy piaszczysty teren wzdłuż i wszerz. Jesteśmy na wpół wstrząśnięci i przerażeni! Wśród muszelek i wodorostów leży mnóstwo śmieci. Znajdujemy butelki, puszki, różne papierzyska i niedopałki papierosów. Nadmorska plaża jest bardzo brudna. Przed nami podąża niemłody mężczyzna. Zauważamy, że rzuca na brzeg zużyte chusteczki higieniczne. Zatrzymujemy go i grzecznie prosimy o posprzątanie. Wskazujemy śmietnik, który znajduje się w pobliżu. Zawstydzony pseudoturysta posłusznie spełnia naszą prośbę. Przykro nam, że ludzie nie dbają o piękno nadmorskiej przyrody. Sporządzamy służbowe notatki i wyjeżdżamy.

          Następny przystanek to Tatrzański Park Narodowy. Przejrzymy góry i lasy. Wśród drzew i krzewów, które są kryjówkami różnych zwierząt, znajdujemy bardzo dużo śmieci. Turyści to jednak niepoprawni bałaganiarze! Zostawiają w lesie niepotrzebne przedmioty, puste butelki i puszki po napojach. Na szczęście słychać jeszcze głosy jaskółek, dzięciołów i gżegżółek. Żal jednakże jeży, wiewiórek i świstaków, które muszą żyć wśród śmieci.

          Gdy kończymy swój patrol, jesteśmy zmęczeni. Zapada szaro-bury zmierzch. Jesteśmy jednak strażnikami przyrody, dlatego nie narzekamy na swoją służbę.

           

           

           

           

           

           

           

           

           

           

           

           

           

           

           

           

           

           

          dyktando

          „Ze służbowego notatnika ekologicznego patrolu”

          autor: Agata Stępień

          klasa 6e

          III miejsce w Miejskim Konkursie "Przyrodnicze zmagania z ortografią"

          Drużyna druha Błażeja niebawem miała przystąpić do realizacji zadań na odznakę ekologa. Drużynowy zwołał wszystkich i wspólnie ustalano plan działania. Pierwszy punkt mówił o rozejrzeniu się po okolicy i spisaniu wszelkich zaniedbań w tej dziedzinie. W sobotę, tuż po świcie, druhowie i druhny, wyposażeni w mapy, notesy i pożywienie, wyruszyli do akcji. Wstał cudowny dzień. Grupa dotarła na skraj lasu. Delikatnie rozchylając gałązki drzew i krzewów, dotarli na polanę, obok której chyżo przemykał strumyk. Lekko wiał wietrzyk, był spokój. Nagle tę ciszę zakłócił  na wpół urwany wrzask, który niósł się echem po całym lesie. Grupa druha Jakuba zatrzymała się i nasłuchiwała. Przecież te krzyki wypłoszą zwierzynę. Trzeba natychmiast interweniować i uspokoić rozwydrzoną grupę. Gdy zbliżali się do źródła hałasu, ujrzeli coś, co nimi wstrząsnęło. Dla ekologów był to widok przerażający. Czegóż tam nie było: plastikowe butelki, przeżarte rdzą metalowe części różnych urządzeń, papiery, tektura i inne rzeczy. Należało to posprzątać. Leśnik, który zjawił się na telefoniczne wezwanie, najpierw uspokoił rozwydrzoną grupę psedoturystów, którzy na brzegu jeziora rozbili biwak. Następnie zaczęto kopać dół, w którym zakopano to, co było można, bez uszczerbku dla środowiska. Złom żelazny miał być wywieziony do skupu, a inne odpady na wysypisko. Za zgodą leśnika, młodzi ekolodzy ustawili na skraju lasu tablicę z napisem: „Turysto! Kochasz przyrodę? Nie niszcz jej więc! Rozważ kwestię: chronić nasze naturalne środowisko czy lekceważyć zalecenia ekologów? Tylko pamiętaj, skutki mogą być straszne. Stój na straży przyrody!”

           

          "MÓJ PIERWSZY SPACER W TCZEWIE"  autor: uczeń klasy 6

          II nagroda w III Kociewskim Konkursie Literackim

          W Tczewie mieszkam od kilku miesięcy, lecz zdążyłem już poznać jego historię i zabytki. Miasto dosyć szybko rozwija się. Jest dużo marketów, sklepów i punktów usługowych, a komunikacja miejska pozwala na swobodne poruszanie się po mieście. Z kolei budowa nowych bloków mieszkalnych na Osiedlu Bajkowym pozwoliła zamieszkać tu nie tylko tczewianom. Ja też jestem mieszkańcem tego fyrtla. Chyba dobrze napisałem nową dla mnie kociewską nazwę?

                      We wrześniu tego roku bardzo zainteresowały mnie legendy i zabytki miasta. Dowiedziałem się, że według legendy, założycielem miasta jest prosty rybak, Dersław. Kiedy przeczytałem opowieść Romana Landowskiego, postanowiłem zobaczyć bulwar nadwiślański i przystań.  Spacerowałem nad Wisłą i szukałem legendarnych śladów. Ciekawe, czy to tu Jasna wyszła z wody, aby zostać żoną Dersława. Zwróciłem uwagę na Most Tczewski.  Choć jest trochę zaniedbany, to i tak ma bardzo majestatyczny wygląd, który podkreślają cztery wieżyczki. Uważam, że powinien być szybko wyremontowany, ponieważ jest jedynym mostem w Tczewie, po którym można przedostać się na drugi brzeg Wisły.

                      Powiem szczerze, że myślałem w tym miejscu o nazwie miasta. Dowiedziałem, że Tczew kiedyś zwany był Derszewem od imienia Dersława. Skojarzyłem, że i moje rodzinne miasto, Ząbkowice Śląskie też zmieniło nazwę.Niegdyś nosiły nazwę Frankenstein. Nie wiadomo dokładnie, skąd się ona wzięła. Nie wiadomo również, czy łączy coś miasto ze słynnym bohaterem horrorów. Legendy mówią, że w 1606 roku w Ząbkowicach żył potwór zwany Frankensteinem, który swoimi praktykami sprowadził zarazę na miasto, w wyniku której zginęło prawie 2000 ludzi. W rzeczywistości sprawcami dżumy byli ząbkowiccy grabarze, którzy sporządzali i rozsypywali zatruty proszek, a także popełniali inne "niesłychane i straszne" czyny. Po wykryciu sprawców odbył się proces, po którym oskarżonych poddano okrutnym torturom i spalono na stosie. Trochę tęsknię za moja małą ojczyzną, ale teraz mam nowe miejsce, które postaram się polubić.

          Wracam nad Wisłę. Bulwar nadwiślański to najpiękniejsze metry kwadratowe Tczewa. To miejsce, w którym można świetnie się bawić, choć równie dobrze można wpatrywać się w nurt Wisły i myśleć o dawnych czasach. Ciekawe , kto tędy chodził w 1260 roku , gdy Tczew otrzymał prawa miejskie nadane przez Sambora II. Może kupcy?  Czy później rozpanoszyli się tu Krzyżacy? Po zajęciu przez krzyżaków Pomorza Gdańskiego, w 1308 roku, Tczew był pod panowaniem krzyżackim, a w 1772 roku, po pierwszym rozbiorze Polski, znalazł się w państwie pruskim, jednak w 1807 roku został zdobyty przez oddziały gen. Jana Henryka Dąbrowskiego. W 1815 roku, po kongresie wiedeńskim, znowu trafił pod panowanie pruskie. W drugiej  połowie XIX w. powstał bardzo istotny dla miasta pod względem gospodarczym szlak kolejowy: Berlin - Królewiec. Zbudowane wówczas mosty przez Wisłę oglądam właśnie dziś.

          Potem, dokładnie mówiąc, 30 stycznia 1920 roku, miasto odzyskało niepodległość, kilka lat później Tczew zasłynął z pierwszej w Polsce Szkoły Morskiej. Patrzę znowu na mosty i przypomina mi się ważny dla miasta fakt historyczny -  II wojna światowa rozpoczęła się właśnie w Tczewie. 1 września 1939 roku o godz. 4.34 niemieckie bombowce zaatakowały tczewski dworzec kolejowy, zachodni część mostu na Wiśle oraz koszary wojskowe. Okupacja skończyła się 12 marca 1945 roku, a Tczew zdobyły wojska radzieckie. Wtedy w bitwie o Tczew poległo wielu żołnierzy wojsk radzieckich. Muszę kiedyś pójść ulicą 30 Stycznia, aby na własne oczy zobaczyć Szkołę Morską i pomnik ku czci żołnierzy radzieckich.Przejdę się także ulicami Nowego Miasta. Ta część powstała po II wojnie światowej. Tczew na pewno był bardzo zniszczony, jednak tczewianie podjęli ogromny trud odbudowy, a potem rozbudowy swojego miasta.

          Teraz zamieszkałem tu ja i moja rodzina. Dobremu odpoczynkowi po pracy i szkole sprzyjają duża ilość parków i trawników. Są ścieżki spacerowe i rowerowe, Plac Piłsudzkiego także jest pełny trawy i kwiatów.  Duże powierzchnie Tczewa zajmują parki miejskie, w których można obserwować przyrodę.

               Cieszę się, że mogę mieszkać w Tczewie, poznawać jego historię i ciekawe miejsca. Może kiedyś będę nosił buksy, zamiast spodni i ożenię się z pśankną kociewianką. Do tego czasu zamierzam poznać więcej kociewskich słów i dokładnie zbadać uroki mojej nowej małej ojczyzny. Niedługo wybieram się na następny spacer.

           

          "MÓJ ŚWIAT"

          autor: Julia Andrzejewska

          klasa 6e

          wyróżnienie w I Międzyszkolnym Konkursie Twórczości Autorskiej

          autor: Przemysław Pałubicki

          klasa 6d

          wyróżnienie w I Międzyszkolnym Konkursie Twórczości Autorskiej

          "ODA DO OJCZYZNY"

          autor: uczeń klasy 6

          I nagroda w I Międzyszkolnym Konkursie Twórczości Autorskiej

          Otwieram skrzynię, drewniane pudło,

          gdzie starocie mruczą mi cichutko.

          Zdjęcia podarte i czarno-białe i

          stare filmy na taśmie małej.

          W albumie twarze są dość znajome

          tylko szmat czasu skrzydeł im doda.

          Za pierwszym zdjęciem, drugie się chowa,

          a moje kroki uwiecznią słowa.

           

          REF. To tak, jakby ich świat

          zatrzymał się na minutkę.

          Jakby wrócił do mnie ponownie

          układając swoją bajkę.

          To tak, jakby mój czas

          zamienił sie w piękny obraz.

          Jakby złapał w twe, obce ręce,

          uśmiechnięte moje serce.

           

          Lecą historie w mojej głowie,

          każda miły promyk mi opowie.

          Pierwsze śniadanie czy pierwsza kąpiel

          to mały człowiek czy moja postać.

           

          REF. To tak, jakby ich świat...

          Mamy chłodne dni listopada.

          Ciągle pada i pada.

          Na zimne i mokre dni

          parasol przyda się mi.

          Ciemne ranki, zimne wieczory

          to listopadowe walory.

          Słońce już nie grzeje

          tylko wiatr wieje i wieje.

          Kolorowe liście z drzew spadają

          wszystko na ziemi okrywają

          Odzyskaliśmy Polsko Cię,

          Nie oddamy nikomu!

          Polska Ojczyzną naszą jest,

          Królową naszych domów.

          Nie zginie Polska z mapy tej,

          Bronić będziemy Jej!

          Niech każdy Polak o tym wie,

          Że Ojczyzna to matka.

          Niech każdy sercem kocha Ją,

          Od dziecka aż po dziadka.

          Niech miłość naszą widzi wróg,

          Tak nam

          Przebaczmy wszystkie winy swe,

          Niech zapanuje zgoda.

          Niech wrogość w sercach skończy się,

          Niech każdy rękę poda,

          bo Polska najważniejsza jest,

          Niech każdy o tym wie!

          dopomóż Bóg!

          "MÓJ ŚWIAT"

          autor: Marcelina Momotko

          klasa 3c

          II miejsce w I Międzyszkolnym Konkursie Twórczości Autorskiej

          "Kołysanka w czasie burzy"

          autorki: Agata Dulka,

          Marta Grzywińska

          klasa 4c

          I nagroda w I Międzyszkolnym Konkursie Twórczości Autorskiej

          "KOCIEWIE"

          autor: Marta Reise klasa 6d

          II nagroda w III Kociewskim Konkursie Literackim

          Jesienne dni, pochmurne dni,

          wieczory coraz dłuższe są.

          Lecz nie narzekam i powiem ci:

          "Najlepiej książkę wziąć!"

           

          Ref. Książka to przyjaciel jest

          taki do poduchy.

          Książka nie zawiedzie cię

          słońce zrobi z pluchy.

          Nawet, kiedy jest ci źle,

          gdy przykrości wiele.

          Ona zmieni myśli twe,

          sercu da nadzieję.

           

          Ona cię tak przeniesie w świat

          baśniowy Andersena,

          że nie wiesz sam, jawa czy sen,

          a może to marzenia?

           

          Ref. Bo książka to...

           

          Lecz książka też, uwierz mi, że

          czasami zmęczyć może cię.

          A wtedy ja zaproszę cię

          do mojej klasy III c.

           

          Ref. Bo nasza klasa świetna jest.

          Mnóstwo w niej dzieciaków.

          Chociaż każdy inny jest,

          to dla klasy atut.

          Potrafimy zgodzić się

          nawet w trudnych sprawach.

          A gdy pokłócimy się

          łączy nas zabawa.

           

          Jak spędzić ten jesienny dzień,

          wybieraj sam i nie zwlekaj.

          Książkę weź lub na trzecią c

          w mej szkole gdzieś poczekaj.

           

          Ref. Bo nasza klasa...

          Śpij moja dziecino, bo już zmrok zapada.

          Słoneczko już zaszło, do snu się układa.

          Gwiazdki już migocą, księżyc jasno świeci,

          do snu już zaprasza wszystkie małe dzieci.

          No już śpij kochanie, bo mamusia prosi.

          Przykryję cię kołdrą, będziesz śniła o tym,

          że jesteś syrenką, która pływa w morzu

          razem z delfinami i z ławic rybkami.

          Rano cię obudzę milutkim całuskiem.

          Słonko cię przywita ciepluteńkim blaskiem.

          Śpij już! Śpij już! Śpij!

          Marzą mi się podróże

          Świat otwiera swe skrzydła

          Lecz urok naszego Kociewia

          Moją wenę uskrzydla.

          Opowiem wam o Tczewie

          Mym mieście rodzinnym

          Które już 750 lat Kociewie ozdabia

          I historią swą nowe pokolenie zwabia.

          Książę Sambor II miał śliczną córeczkę

          Lecz dnia pewnego straszna rzecz się stała,

          Smok wielki, małą Małgorzatę skrada.

          Nagle zza drzewa coś go dopada,

          ni to ptak, ni lew w bójkę z potworem się wdaje.

          I dziecko uwolnione zostaje.

          Gryf - zwycięzca przed władcą ziem tych staje

          I głęboki ukłon mu oddaje.

          Książę wdzięczność mu przysięga

          I dłużnikiem zostaje.

          Po latach wielu lwi orzeł powraca

          I w Tczewie siedzibę umieścić doradza.

          Książę postanowił i to wykonali,

          A gryf mężny w godle Tczewa zostaje.

          Taka jest historia naszego miasta,

          Nikt jej już nie zmieni i basta!